sobota, 23 maja 2015

Rozdział 1

           Witajcie! Z racji poprawek jakie wprowadziłam, opowiadanie się nieco... bardzo zmieniło, także choć pierwszy rozdział jeszcze jako tako będzie podobny, tak w drugim akcja nieco będzie odbiegać od tego co było wcześniej.

Może moje zachowanie jest nieco, odrobinkę, tak troszeczkę kontrowersyjne, jednakże… Jeśli ktoś spytałby mnie, co czuję do rodziców – odparłbym, że nic. Natomiast jeżeli ta odpowiedź nie byłaby do przyjęcia, (no, bo jak to tak nic nie czuć?) to powiedziałbym, że ich nienawidzę. Czy też... między nami panuje „zimna wojna”.
           Może i jestem trochę rozpieszczony, ale to nie moja wina.
Tylko ich.
Może i zadzieram odrobinę nosa.
To też ich wina.
Może i nie szanuję swoich, ani cudzych rzeczy materialnych.
Ich wina.
Może i nie mam postawionych sobie celów, ani jakiś szczególnie ważnych wartości moralnych.
Ale to ich wina. Nie moja.
Generalnie, wszystko co złe można im zawdzięczać.
Dlatego nie mam oporów np. przez wybiciem szyby w szkole, bo przecież jest na to usprawiedliwienie: musiałem się na czymś wyładować, a rodzice nie nauczyli mnie, jak zapanować nad agresją.
                Można by się sprzeczać, że skoro rozumiem, że to co robię jest złe, to mogę nad tym zapanować, ale… nie chcę. I nie zechcę.
Zasadniczo, czysto teoretycznie, miałem niańki. Głupie, tchórzliwe, stare babska, które rezygnowały po góra tygodniu, jak nie dwóch, trzech dniach. No, bo powiedzmy sobie szczerze, czy dostanie patelnią w łeb, kopniaka w brzuch, czy też w piszczel, albo rozbicie wazonu i rozsypanie szkła na podłodze, kiedy ty akurat chodzisz w samych rajstopach, bądź w ogóle gołymi stopami po podłodze, tak aby z pewnością natknąć się i poranić sobie stopy, to jest takie straszne?
No, właśnie, raczej nie. Na świecie ludziom się odcina głowy, czy inne części ciała, a te cholerne, płaczliwe istoty jęczą, bo trochę krwi im uleciało.
„O matko, co za ból, wezwijcie pogotowie, najlepiej księdza, niech mnie namaści, bo umieram, o bogowie, o cholera, jak to boli, jak to boli...” - i tak dalej i tak dalej.
- To tutaj, mój drogi Sete, mam nadzieję, że poradzisz sobie w tej szkole i znajdziesz wielu przyjaciół... - bla, bla, bla. Facet, na oko trzydziestoletni, będący dyrektorem tejże szkoły, coś tam teraz bredził o nowych znajomościach i miłościach, (pewnie starał się zażartować i sprawiać wrażenie wyluzowanego) stojąc przy drzwiach, za którymi znajdowała się moja nowa klasa. Jasne, uważaj pryku, bo jeszcze uwierzę.
- Rozumiem, bardzo dziękuję – wydukałem grzecznie, udając niezwykle przestraszonego nowym otoczeniem nastolatka. Dyrektor poklepał mnie jeszcze po ramieniu życząc mi miłego dnia po czym odwrócił się na pięcie i odszedł w stronę swojego zapyziałego pomieszczenia.
Przewróciłem oczyma i chwyciłem za klamkę. Pora rozpocząć wielkie przedstawienie ze mną w roli głównej, które będzie trwało zapewne z dobre trzy tygodnie.
Krócej mówiąc: pora na geja!
Powoli naciskając klamkę, wyobrażałem sobie różne gorące, niestosowne obrazy, na myśl o których od razu pojawiały mi się rumieńce. W końcu, przecież muszę być zawstydzony przed całą klasą! Co by było, gdyby uznali mnie jeszcze za twardziela?
Przekraczając próg momentalnie gdzieś z około trzydzieści par oczy skierowało się w moją stronę i zaczęły się szepty.
- D – dzień dobry, jestem Sete... – wydusiłem z siebie cichutkim głosikiem, co by jeszcze nie usłyszeli.
- Ach! Bobs Sete! Doskonale, świetnie! - przerwała mi nauczycielka, klaskając z radości w dłonie. Przyznam szczerze, zaskoczyła mnie swoją energią. Większość nauczycieli to stare próchna, które tylko marzą o swoich włochatych kapciach i kotach Mruczkach… I kolejnych telenowelach. - Kochani, to jest wasz nowy kolega! - przedstawiła mnie, przyciągając do siebie i przytulając potargała mi włosy. - Mam nadzieję, że się wszyscy razem zaprzyjaźnimy! - miała trochę piskliwy głos. Wkurzające, ale co miałem zrobić. Udawałem speszonego, bo niby wszyscy się na mnie gapią i lustrują od góry do doły, przy czym coraz bardziej czerwieniałem na twarzy, kiedy moja wyobraźnia działała bardzo intensywnie co rusz podsuwając różne, ciekawe urywki filmów, których teoretycznie oglądać nie powinienem, ale kogo by to tam obchodziło…
- T – też mam taką nadzieję – wtrąciłem się spuszczając wzrok na podłogę. Całkiem czystą, chociaż ryzykować, nie ryzykowałbym i nie jadł z niej. Kto wie, czyje wstrętne stopy dostąpiły zaszczytu stąpania po niej.
- Usiądź proszę obok Jasona, to ten na samym końcu – popchnęła mnie lekko do przodu, między ławki. Napotkałem jego wzrok, ale coś sprawiło, że szybko go odwróciłem. Wpatrywał się we mnie intensywnie kręcąc długopisem między palcami i coś mi podpowiadało, że być może zawrzemy bliższą znajomość, chociaż do tego spojrzenia będę się musiał przyzwyczaić. Było zbyt… przewiercające na wskroś. Jakby mógł się zorientować o czym myślę…
              Miał na nosie okulary z czarnymi oprawkami, ale takie zwykłe, nie firmowe, jak np. Ray Bany, czy coś... Lekko ciasną, w takim samym kolorze koszulkę, która uwydatniała nieco jego mięśnie, szczególnie, gdy wykonywał jakiś najdrobniejszy nawet ruch.
Chociaż wolałbym raczej kogoś nieśmiałego i jeszcze drobniejszego ode mnie, ale cóż... pożyjemy, zobaczymy.
Uśmiechnąłem się, jakby zakłopotany i usiadłem w ławce obok niego. Szczęście w nieszczęściu, że były dwuosobowe, więc będę mógł jakoś do niego startować, aczkolwiek...
Nie no, był nawet przystojny. Nie umniejszając, nawet ja mógłbym to stwierdzić. Chociaż mojej urody nie przebija. Powiedziałbym nawet, że będąc gejem, to prawdopodobnie byłby mój typ. Co nie zmienia faktu, że chciałem słabego chłopaczka, co by nie było problemu z dominacją! Bo przecież głównym punktem planu jest udawanie nieśmiałego, żeby potem nagle przejąć władzę i kogoś porządnie spenetrować! Teoretycznie, no.
A pod spojrzeniem tego, jak mu tam… Jasona czułem się niespokojny. Zupełnie jakby wiedział co wymyśliłem i chciał, to wykorzystać przeciwko mnie. A to mi się bardzo, ale to bardzo nie podobało.
Ten przenikliwy wzrok...
Zacząłem wpatrywać się w ławkę, ręce chowając pod nią, żeby nikt nie zauważył, że ściskam je nerwowo.
Cholera.
Niby dlaczego nagle się denerwuję?
I czemu czuję się zawstydzony?
- Hm...- mruknął wpatrujący się osobnik, po czym na szczęście odwrócił wzrok, a przynajmniej takie odniosłem wrażenie.
Mimowolnie westchnąłem z ulgi. Chyba nie będę ryzykować, bo może na serio się domyślić, co planuję. Wykorzystam kogo innego. A od niego muszę trzymać się z daleka. Dobrze, że przynajmniej jedną osobę wyeliminowałem z potencjalnych kandydatów, będzie mniej marnotrawstwa czasu na szukanie odpowiedniego… Moim typem jest jakiś okularnik, chuderlawy, dający się łatwo zastraszyć…
                Dobra, nie. Jeśli nie liczyć okularów, to opis mojego nowego charakteru, więc trzeba trochę inaczej. Może mięśniak? Taka dobra postura, byłoby nieźle ośmieszyć kogoś sławnego w tej szkole, taki Jason nadawałby się idealnie… Cholera, stop!
Zerknąłem na niego kątem oka, zauważając, że znowu się na mnie patrzy. Znowu! Odwróciłem szybko wzrok, skupiając go na nauczycielce, ale słuchać jej nie zamierzałem.
              To dziwne uczucie, że on już wiedział co kombinuję niezmiernie mnie irytowało. I jeszcze zrobił te swoje cholerne „hm” jakby był jakimś wielkim myślicielem! To tak wkurzające, że ze zdenerwowania ręce zaczęły mi się trząść, chociaż wcześniej nigdy czegoś takiego nie doświadczyłem.
Może powinienem zmienić szkołę? On ma na mnie zdecydowanie zły wpływ. Zła energia…
No, bo najwidoczniej, jak tak dalej pójdzie, to może dostanę jakiejś depresji, czy w ogóle zachoruję na psychikę i co wtedy będzie?
Źle będzie! Cholernie źle będzie! Kto wie, a nuż jeszcze ludzie popadną sami w wielkie smutki, bo będą identyfikowali się z moim cierpieniem i wielkim bólem. A może powinienem umówić się na wizytę do lekarza? W końcu takie drżenie rąk jest już oznaką jakiejś choroby, a im wcześniej się temu zapobiegnie, tym lepiej dla mnie. I moich podwładnych… albo już tam nie przesadzając – mojego otoczenia, żeby nie było, że jestem jakiś egoistyczny, czy coś. I, żeby nie było, nie jestem! Pomogłem raz jednemu starcowi przejść przez ulicę (wprawdzie wiedziałem, że to jakiś były polityk, więc przyniosło to moim rodzicom – a tym samym mnie – korzyści, bo zmarszczony dziad chciał mi jakoś szczególnie podziękować). Znaczy, nie żebym się usprawiedliwiał. Jestem grzecznym i dobrze wychowanym dzieckiem. Złotym dzieckiem. Dzieckiem, któremu ludzie powinni padać do stóp i dziękować, że uraczył ich chociaż odrobiną uwagi, czy krótkim spojrzeniem od stóp do głów. Dobra, nie oszukujmy się, trochę samolubny jestem, ale niech pierwszy rzuci kamieniem ten, który nie myśli ani odrobinę o sobie! No i co? I nic! No właśnie!
Tak czy siak, ta godzina wychowawcza strasznie mi się dłużyła, kto by pomyślał, że jedna lekcja może, aż tak człowieka zanudzić? Szczególnie zestresowanego człowieka, jak ja.  A to niedobrze. Stres powoduje szybszą śmierć, a ja chcę przeżyć jeszcze moich – niestety – rodziców.
Z chwilą, kiedy zadzwonił dzwonek, odetchnąłem z ulgą, co mnie równocześnie zirytowało. Bo ja nie powinienem w ogóle wzdychać! A już szczególnie z ulgi! Po wyjściu nauczycielki, cała rzesza uczniów z mojej klasy, zbiegła się do mnie. I zaczęły się znów te podstawowe pytania: skąd jestem, dlaczego tu jestem, czy mam dziewczynę i tak dalej, i tak dalej. Nauczony z poprzednich doświadczeń odpowiadałem na nie, oczywiście teraz się rumieniąc. No, bo jakoś mi nie pasował taki uległy gejuszek bez zawstydzenia, a jakiego teraz grałem. Powinni mi dać za to Oscara. I dużo kasy. Chociaż i tak mam jej wiele, ale co mi tam zaszkodzi mieć jeszcze więcej? Więcej, więcej i więcej. Dużo pieniędzy, to dużo szczęścia – czego jeszcze pragnąć? Nawet jakiś bliskich mi ludzi nie potrzeba. I tak wiadomo, że większość by pewnie mnie wykorzystywała do jakiś wiadomych tylko sobie celów.
Niepostrzeżenie zadzwonił dzwonek oznajmiając koniec przerwy, a początek kolejnej lekcji. Praktycznie cała klasa wydała z siebie pomruk niezadowolenia i wszyscy wrócili do swoich ławek. Na szczęście, nie trzeba się było nigdzie przenosić, co jak dla mnie jest ogólnie zbyt uciążliwe. Jakby to tak wielkim problemem było uczyć się w jednej klasie…
Przez to całe zamieszanie nawet nie zauważyłem, kiedy ten cały lizus Jason się ulotnił.
O. Właśnie…
Muszę szybko zmienić miejsce, żeby nie było, że przez resztę lekcji także będę z nim siedzieć. Tylko… nigdzie nie ma już wolnego krzesła. Jedynie tutaj. Cholera, cholera, cholera.
- Mam nadzieję, że przyłożyliście się do nauki anatomii, dzisiaj będzie kartkóweczka – oznajmił nauczyciel. Ledwo zarejestrowawszy ten fakt, drzwi do klasy otworzyły się, a w nich stał nikt inny, jak oczywiście wielki Casanova, czyli jak powszechnie wiadomo – Jason.
- Przepraszam za spóźnienie – powiedział zdyszany. Część mokrych końcówek włosów przylepiła mu się szyi, a pozostałe pozakręcała się w urocze kędziorki.
Zaraz, zaraz… Urocze? Kędziorki? Od kiedy, do cholery, takie słowa istnieją w mojej głowie?! I czemu, do jasnej, martwej, bo zabitej przez kartony Hanki, uznałem, że on jest uroczy? U-r-o-c-z-y… Urgh… Jakkolwiek by tego nie powiedzieć, to słowo jest obrzydliwe samo w sobie. Halo? Pogotowie? Rzygam tęczą! Poproszę o odrobaczanie!
- Minuta spóźnienia, Grey. Myślę, że odciążysz klasę, jeśli staniesz przy tablicy do odpowiedzi, a w zamian nie wpiszę ci kolejnej jedynki za zignorowanie dzwonka, a tym samym mnie. Oczywiście, jeśli się nauczyłeś… - ignorując część jego wypowiedzi, Jason podszedł szybko do mojej ławki i sięgnął po plecak pochylając się przede mną, żeby wyjąć zeszyt z tego przedmiotu. W międzyczasie, ja sam oniemiałem na chwilę nie będąc w stanie się poruszyć. Był bardzo blisko mnie. Nie więcej niż parę milimetrów nas jedynie oddzielało. Jedynie powietrze i…
Ładnie pachniał. Naprawdę ładnie pachniał. Cholera… Chyba zauważył jak się zaciągnąłem jego zapachem.
Rzucił mi szybko ukradkowe spojrzenie i poszedł z powrotem pod tablicę dając nauczycielowi zeszyt. Wziąłem szybki wdech i wydech, po tym jak przez jakiś czas zapomniałem, jak się oddycha. Chyba naprawdę nabawiłem się jakiejś choroby serca, a to już naprawdę zaczyna być groźne.
- Dobrze – mruknął nauczyciel, kartkując zeszyt. Chyba nawet nie zauważył, że ktoś nowy dołączył do klasy. Albo i owszem, ale postanowił ten fakt zignorować. – W takim razie, na początek narysuj i opisz mi mózgowie żaby.
Hę? Żaby? Mózgowie żaby? Dobrze usłyszałem? Czego oni się do cholery w tej szkole uczą?!
Nie no chwila, mam siedemnaście lat, więc w sumie nie byłoby to nic dziwnego. Materiał też to prawdopodobnie obejmuje, no… Ale kogo obchodzi, czy żaba ma jakieś mózgowie? To żaba, do cholery! Ona ma jedynie rechotać, czy tam kumkać, ale nie myśleć! Na co ma jej niby być potrzebne jakieś mózgowie?
- … Rdzeń przedłużony… Móżdżek… Płat wzrokowy… Półkula mózgu i opuszka – wielkim cudem, Casanova narysował na tablicy jakieś zgniecione kółka i po kolei wskazywał na nie i mówił. Przyznam szczerze, że patrzyłem na to z lekka zaskoczony.
- A teraz cała anatomia, wymień mi narządy wewnętrzne.
- Język, płuca, krtań, rdzeń kręgowy, serce… - zamyślił się na chwilę, drapiąc po głowie. – Moczowód, pęcherz, obwód...
- Obwód? – przerwał mu biolog unosząc w zdziwieniu brwi.
- Obwód… obwód, nie, nie – zaprzeczył. – Aah, odbyt! – krzyknął, jakby dostał olśnienia, co pewnie było prawdą i jednocześnie rozśmieszył całą klasę.
- Grey… - mruknął ostrzegawczo nauczyciel.
- Nasieniowód, jądra, nerki – kontynuował swoją wyliczankę dalej, poprawiając okulary na nosie. – Narządy samicy też mam wymieniać?
- Odpuść sobie. Wymień jeszcze kolejne stadia rozwojowe żaby – wymruczał biolog z pochmurną miną. Pewnie nie podobało mu się, że uczeń coś umie. Może uwielbia wstawiać jedynki i czuje się chory jeśli nie zrobi tego określoną ilość razy w ciągu dnia?
- Najpierw zapłodniony skrzek, czyli zygota. Potem… morula, blastula, gastrula, neurula, kijanka, dorosła żaba i śmierć – powiedział na jednym wdechu uśmiechając się jak jakiś dureń. Nauczyciel westchnął głęboko i głośno, po czym niemiłym tonem oznajmił:
- Piątka, siadaj.
- Dziękuję – Casanova chwycił zeszyt, ukłonił się przed całą klasą zgarniając przy okazji kolejne ostrzegawcze spojrzenie od nauczyciela i szybkim krokiem wrócił do ławki. Mojej ławki.
- Pamiętajcie, że na następnej lekcji, czyli jutro będziemy przeprowadzać operacje na żabach, więc lepiej się przygotujcie. – Na te słowa żeńska część klasy głośno jęknęła, ale pod jego wzrokiem natychmiast ucichła. – Nie przyjmuję sprzeciwów. A spróbujcie tylko wagarować, to osobiście się z wami policzę – zagroził, po czym chwycił dziennik i zaczął sprawdzać listę obecności. Na samym końcu, przy moim nazwisku się zatrzymał i spojrzał na mnie. – Mam nadzieję, że kolega nie ma zbyt wielu zaległości. Aczkolwiek otrzymałem informacje od twojego poprzedniego biologa, że przerabialiście nieco inne tematy, więc w nadrabianiu pomoże ci… - udał, że się zastanawia - Grey. Umówcie się na terminy spotkań. Tobie daję dwa tygodnie na nadrobienie i jakiekolwiek ulgi się skończą, rozumiemy się? – Pokiwałem głową, nieco przerażony perspektywą bliższego spotkania z nim. Swoją drogą…
Dlaczego, do cholery, ten Jason ma mi pomagać? Ja nie…
- … Przy okazji, z resztą nauczycieli postanowiliśmy, że Grey pomoże ci także w pozostałych przedmiotach, ponieważ najlepiej się uczy z całej tej pełnej bandziorów klasy.
- Co…
- Zapiszcie sobie nowy temat… - nawet nie dając mi czasu na jakiekolwiek namyślenie się, przerwał mi i zaczął gadać na wiadome tylko sobie rzeczy. Jasna cholera! Myśl, że będę musiał spędzić jeszcze więcej czasu z tym… kimś, jest po prostu nie do przyjęcia! Dlaczego moja ważna osoba ma się brudzić towarzystwem kogoś z… plebsu? Przecież on nawet nie dorasta mi do pięt! I jeszcze będę musiał spędzać czas z nim w moim, albo w jego domu… A widzieliście jego okulary?! Pewnie z biedronki, albo jakiś bezdomny mu odsprzedał… Lepiej! Pewnie ukradł, ha! Taki potajemny bandzior, udaje kogoś kim nie jest, a ja go, swoją wielką mądrością, rozgryzłem!
- Myślę, że to pozwoli nam się głębiej poznać. Kiedy masz czas? – zagadał do mnie szeptem. Nie chcę, żeby na mnie patrzył, nie chcę… I jeszcze to określenie: „głębiej”, już ja ci dam głębiej ty tajniaku wstrętny!  - Mogę ci pomagać w poniedziałki, wtorki, środy i w weekendy, okej? Im wcześniej wszystko przerobimy, tym lepiej…- dlaczego wszystko co mówi, brzmi jakby miało podtekst? – Możemy zacząć od jutra?
- Ah… dobrze – zgodziłem się, kierując w jego stronę twarz, ale przez zbyt małą odległość między naszymi twarzami i jego spojrzenie, którym praktycznie przewiercał mnie na wylot, szybko odwróciłem ją w drugą stronę z niepokojem rejestrując pojawiający się na mojej twarzy rumieniec.
Coś jest bardzo nie tak. I nie podoba mi się to ani trochę.
Przez pozostały czas obaj milczeliśmy. Biologia, jak i pozostałe, późniejsze lekcje , szybko minęła. W międzyczasie, na przerwach udało mi się zdobyć parę numerów do dziewczyn, jak i chłopaków. Przyznam szczerze, że te całe udawanie kogoś nieśmiałego strasznie mnie męczyło.
Do domu wróciłem praktycznie zmarnowany i zrzucając niedbale buty na podłogę udałem się schodami na górę, do mojego pokoju i rzuciłem na nowiuteńkie łóżko.
Fakt, że na każdej lekcji musiałem z nim siedzieć, bo żadne inne miejsce nie było już wolne, był dobijający. Może później uda mi się z kimś ugadać zamianę miejsc? Dodatkowo, kolejny fakt, jakoby mam nadrabiać lekcje z Casanovą był jeszcze bardziej dołujący. I tym bardziej świadomość, że będziemy musieli to robić razem… Razem. Sami w pokoju. Tylko nasza dwójka.
Dlaczego, skoro teoretycznie wszystko idzie zgodnie z planem, to mi się nie podoba? Coś jest nie tak. I to wszystko przez tego dupka! Pożałuje, jeśli przez niego mój plan się nie uda! Ostro za to beknie!
Kto to widział, żeby być aż tak wrednym człowiekiem…
Wkurzony do maksimum, poszedłem do łazienki, żeby wziąć prysznic i pójść spać. W końcu, cokolwiek by się nie działo, muszę o siebie dbać, a długi sen, to praktycznie jeden z moich obowiązków. Trzeba przecież dbać o dobry metabolizm i cerę, żeby nie wyglądać jak moi staruszkowie w ich wieku… Ohyda, powinni sobie jakoś wygładzić te zmarszczki. To żałosne, co sobą reprezentują…
Ja przynajmniej nie biorę z nich przykładu. Spokojnie sobie zasnę, nie umrę przedwcześnie na serce, chyba że ten dupek mnie do tego doprowadzi… I w sumie dobrze by było przestać o nim w końcu myśleć!
Warknąłem głośno, pocierając twarz dłońmi, trzeba będzie lepiej obmyślić mój plan. Jedno jest pewne – nie dam sobie wejść na głowę. Co to to nie!
***
W niebywale złym humorze zmuszony byłem wybudzić się z mojego pięknego snu o… już nie pamiętam w sumie czym. Ważne, że był całkiem niezły. Ale cóż… Trzeba spojrzeć prawdzie w twarz: ledwo minął mój pierwszy dzień w tej cholernej szkółce i znów trzeba tam iść. Przynajmniej jest już środa, więc zostały mi jeszcze dwa dni. Chociaż nie czuję, żeby chciało mi się wychodzić z domu. I tak zresztą nikt praktycznie nie zwróci na to uwagi. Oprócz nauczycieli, ale oni to nie mają nawet życia prywatnego, więc mam ich daleko gdzieś.
A rodziców gdzieś wcięło. Nie, żeby mi to przeszkadzało. Pewnie zabawiają się teraz w gronie kolejnych dziwnych staruszków. W końcu mają szansę dopasować się do otoczenia, a nie często się zdarza taka okazja. Ale śniadanie, to te lenie cholerne mogły mi zrobić. Wielka łaska, to by nie była. A jestem, przecież ich synem. Jedynym, najukochańszym rodzonym dzieckiem. Niestety. Ubolewam nad tym bardziej niż ktokolwiek.
Jako, że nie powinno się z samego rana robić czegoś przyjemnego, jak na przykład spanie, to na pierwszą lekcję trzeba dać biologię. Na której oczywiście będziemy kroić żaby, wszakże wszyscy marzą o tym, by oglądać zwierzęce bebechy z samego rana, kiedy to zjedzone śniadanie, rzecz jasna na szybko, nie zdążyło nam się jeszcze przetrawić. A rzygajmy radością, rzygajmy. Woźne przynajmniej będą miały w końcu jakąś pracę. Głupie, pomarszczone babska z menopauzą.
Kolejny fakt, który nie nastrajał mnie dobrym humorem, to to, że będę musiał nadrabiać jakieś denne zaległości z jakże wielkim panem Casanovą. A idź w cholerę, może szybko się z tym uwinę i nie będę musiał się truć jego obecnością.
Nawet nie chciało mi się wstać i ukłonić, gdy nauczyciel wszedł do klasy. Jak zresztą każdemu. Oprócz Jasona.
Bo go nie było.
Jasna cholera, trzymałem właśnie żywe, rechoczące żabsko w rękach, a tego drania nie było! I jeszcze ten biolog kazał walnąć tym zwierzęciem o kant ławki, żeby je ogłuszyć. Gdzie on do cholery jasnej studiował?! Kto go w ogóle dopuścił do nauczania?!
Cóż... nie, żeby robiło mi to jakąś wielką różnicę czy zrobię komuś, bądź czemuś krzywdę, ale to mi nie będzie pasowało do wizerunku. W sumie, chyba nie powinienem nawet trzymać tego oślizgłego gada w dłoniach. Już pomijając  wszystkie te aspekty, że mógłbym się na przykład czymś zarazić i tak dalej… Widzicie? Nie myślę tylko o sobie! Rozważam nawet los tej biednej żaby, a to jest już niespotykane!
Nauczyciele mają dobrze. Mają komputer w klasie, więc wystarczy, że podyktują temat i jakieś zadania, a potem portale dla samotnych i tak dalej... Biolog nawet nie sprawdzał, czy uczniowie dobrze rozbebeszają żabska. Niektórzy i tak też tego nie robili. A myślałem, po wczorajszym dniu, że będzie strasznie przestrzegał całego tego przecinania rdzenia kręgowego i cholera wie co jeszcze.
I tak spędziłem z dobre dwadzieścia minut lekcji z kwaśną miną i żabą w dłoniach, kiedy do klasy raczył wkroczyć jaśnie pan Casanova. Zasapany. I spocony. Taki niechluj, że aż żaba zarechotała ze śmiechu na jego widok. Ja też, ale tak ukradkiem, żeby nie było.
A biolog spojrzał na niego tylko z politowaniem w oczach i machnął ręką w stronę ławki. Prychnąłem cicho. Dzisiaj jest dla niego jakiś dzień litości, czy co? Na mnie, to by się pewnie wydarł, że nowym nie wypada się spóźniać.
- Czemu nie zacząłeś? - zapytał szeptem. Specjalnie unikałem jego wzroku, ale żeby nie było, nie jestem zawstydzony. Wcale.
- Nie chcę jej zabijać – mruknąłem, kierując wzrok na żabę.
- Mogę? - wyciągnął dłoń. Początkowo spojrzałem na nią ze zdziwieniem. Co on, chce ją zabić, żeby potem szybko rozbebeszyć? Chyba się przywiązałem do tego ohydnego gada.
- L-lepiej nie – skuliłem się, chowając żabsko w ramionach. I twarz przy okazji też. Dobrze, że włosy mam w miarę długie, więc miałem jeszcze ochronną barierę. Ale nie za długie! Nie jestem jakimś tam pedałem, tylko gejem! Gejem! Jest różnica! Tych pieprzonych rurek nigdy nie założę!
- Erm... - wydawał się być zaskoczony. - Nie zabiorę ci jej, ani nie zrobię krzywdy. Po prostu chcę się przypatrzeć... - no, proszę, widać jak ciągnie swój do swego. Jeden oślizgły gad do drugiego. Pewnie się pewnie chce z nią jakoś teraz dogadać. Pfft, może jeszcze wierzy, że zwierzęta mają mózgi. Jasne... Wciskać kit to ja, a nie mnie!
- Grey, czy coś ci się nie podoba? - biolog najwyraźniej poczuł, że potrzebuje ciszy absolutnej, do spokojnego przeglądania portali randkowych...
- Nie, nie, przepraszam – zaprzeczył szybko. Odczekał chwilę, aż biolog przestanie zwracać na niego uwagę i skierował się w moja stronę. - Sete... - szepnął prosto do mojego ucha sprawiając, że przeszły mnie ciarki. Odejdź ode mnie, ty szarlatanie! Mimowolnie się spiąłem i ścisnąłem dłonie, co żaba skomentowała cichym rechotem z bólu. Pewnie ją trochę przydusiłem.
Peszek.
Casanova westchnął nie odsunąwszy wcześniej twarzy, przez co chuchnął mi prosto w ucho. Znów. I znów drgnąłem odsuwając się od niego na tyle, na ile było to możliwe. Cholera. Chyba jestem zbyt wrażliwy. Czułem ciepło uderzające mi do twarzy, którą starałem się skrywać w ramionach. Mimo wszystko, nie może tego zobaczyć!
Skupiony na jak największym oddaleniu się od niego, przez wypadek rozluźniłem odrobinę zbyt mocno uścisk, więc wstrętny gad zdążył wyskoczyć i chyba tylko szybka reakcja Casanovy zapobiegła ewentualnemu jazgotowi dziewczyny siedzącej przed nami.
Ale teraz on ma żabę. A mi pewnie cuchną po niej dłonie.
- O-oddaj – wyciągnąłem w jego stronę dłonie nadal na niego nie patrząc. To moja żaba! Nazwałem ją już nawet Rere Kumkum! A pan Kumkum należy tylko i wyłącznie do mnie!
- Nie – nie wiem czy się ze mną droczył, ale to za cholerę nie było zabawne. Na szczęście nikt nie zwracał na nas uwagi. - Sete... - szepnął, kiedy nadal odwracałem wzrok. - Hej – chwycił mnie mocno za szczękę i odwrócił w swoją stronę. - Nie ignoruj mnie kiedy do ciebie mówię, co? - cholera... za mocno mnie ściska, przez co mimo woli, oczy mi się zaszkliły. A jeszcze fakt, że musiałem utrzymywać z nim kontakt wzrokowy... Próbowałem się wyszarpnąć, odepchnąć jego rękę, ale drań zdołał chwycić moje nadgarstki praktycznie prawie mnie unieruchamiając. Pozostały jeszcze nogi, ale raczej niewiele mogłem nimi w tej chwili zrobić.
Uśmiechnął się.
Ten podły drań się uśmiechnął!
I to jeszcze tak pogardliwie, jakby miał nade mną przewagę!
Próbowałem wyszarpnąć twarz, ale wtedy tylko zwiększał na sile swój chwyt. Jak tak dalej pójdzie, to chyba złamie mi szczękę. Czemu nikt nie zwraca na nas uwagi?! To nie są zwykłe przepychanki!
- Puść... - ledwo wydusiłem, a łza spłynęła mi po policzku. W cholerę, kto ją prosił?!
- Tylko ostrzegam – zaśmiał się cicho. - Pamiętaj, że dzisiaj do mnie przychodzisz, masz czekać pod szkołą, jak skończysz lekcje – i puścił. Z westchnięciem przetarłem oczy i rozmasowałem szczękę. To mi się nie podoba, wcale. Tak być nie może! To ja miałem mieć przewagę, a nie ten wiecznie spóźnialski, zapatrzony w siebie narcyz jakich mało.
Nawet nie chciałem już na niego patrzeć, ale... zmiażdżyć żabę?! Serio, żeby samemu mieć wolne ręce umieścił ją sobie między kolanami i widocznie ścisnął za mocno. Dużo za mocno...
Do końca lekcji starałem się go ignorować i z ulgą odetchnąłem, kiedy zaczęła się przerwa. On od razu gdzieś zwiał, a mnie znowu otoczyła grupka jakiś osób z klasy. Na szczęście po rumieńcu ani łzach nie było już śladu. I dobrze.
Źle, że lekcje tak szybko mi minęły. Z jednej strony niby bym się cieszył...
Ale z niepokojem, co mnie też irytowało, czekałem na tego gościa pod szkołą, jak mi kazał. Zresztą pierwszy i ostatni raz. Ludzie nie mają prawa mi rozkazywać, szczególnie pokroju tego... wstrętnego Casanovy.
Zobaczysz, jeszcze sprawię, że będziesz wił się z bólu błagając mnie o litość, której oczywiście nie doświadczysz. Ja nie mam litości. Możesz sobie nawet umrzeć, a mnie to nie obejdzie.
Aczkolwiek... co prawda, to dopiero drugi dzień, a już mi się odechciało odgrywać cnotliwego gejuszka. Bo gdyby nie to, to pewnie przywaliłbym mu w twarz jak tylko uwolnił mi ręce. Ja nie mam słabości! Co to, to nie!
Wyszedł, po tym jak minął dobry kwadrans i wcale nie wyglądał jakby się spieszył. Jeszcze pożałuje za marnotrawstwo mojego czasu!
- Chodź – machnął na mnie ręką, kierując się do wyjścia ze szkoły. Czekaj… Chyba nie myśli, że będziemy iść piechotą?!
                Przerażony możliwością sprawdzenia się tej opcji natychmiast do niego podbiegłem, żeby zdobyć odpowiedź. Bo nie będę przecież skalać moich biednych umęczonych nóg chodzeniem po jakiś dróżkach, ścieżkach czy innych niepotrzebnych terenach. To się nie godzi!
- Idziemy piechotą? – zapytałem cicho, wczuwając się w swoją rolę.
                - Tak, to chyba nie problem? – spojrzał na mnie unosząc brew.
                - J-jasne, że nie – spuściłem głowę, ściskając mocno ramię plecaka. Niech go cholera! Jeszcze nabawię się odcisków i co wtedy będzie? Koszmar! Prychnąłem pod nosem, wbijając wściekłe spojrzenie w jego plecy. Co on sobie myśli, że będę się dla niego specjalnie męczył?!
                Niech go cholera trzaśnie, bo nie mam wyboru. Ale i tak tego nie zostawię! Zemszczę się! Nie zna dnia ani godziny!
Ze zdenerwowania zaciskałem wargi i, na szczęście, Casanova także nie kwapił się teraz do rozmowy. Bo chyba bym czymś w niego rzucił. Chociaż jedyną rzeczą, którą miałem teraz pod ręką był plecak. Na dodatek lekki, bo nie chciało mi się brać podręczników, ani zeszytów do tych wszystkich przedmiotów. Bo skoro i tak starczał mi jeden notatnik wypełniony z grubsza jakimiś bazgrołami, to nie widzę sensu w niszczeniu sobie mojego szanownego kręgosłupa poprzez noszenie większej ilości papieru, który i tak pójdzie później na makulaturę. Albo normalnie, do śmieci, szybsza opcja. I mniej męcząca.

Westchnąłem, przewracając oczyma. Spać mi się chciało, bo tego zawsze mi brakuje. W końcu, co jak co, ale te nędzne lekcje porządnie potrafią człowieka wymęczyć swoją zaawansowaną ilością nudy. Miałem niestety wstrętne przeczucie, że jeszcze trochę zajmie, zanim dojdziemy do tego jego pewnie zapyziałego domku.
                Szurałem stopami po brudnym chodniku niszcząc podeszwy moich najnowszych tenisówek, za które wybuliłem sporo kasy. Bo przecież nie godzi się chodzić w jakiś gumowcach jak ci wszyscy biedacy…
                No i cóż, co mogę powiedzieć… Dopiero po trzydziestu czterech minutach i pięćdziesięciu sześciu sekundach doszliśmy! W międzyczasie zdążyły mnie prawie przejechać samochody na pasach, bo ci wstrętni kierowcy-kryminaliści nie mogli łaskawie poczekać aż przejdę, tylko musieli od razu trąbić. No czy to moja wina, że byłem już porządnie zmęczony tym żmudnym pseudo spacerkiem i miałem dość powolne tempo? Oczywiście, że nie! A jeszcze dodatkowo jakiś pies prawie próbował mnie obsikać, obrzydliwie cuchnący bezdomny chciał drobniaki, których rzecz jasna nie miałem, bo tylko bieda jest w ich posiadaniu, a ja mam karty debetowe i jestem z nimi w szczęśliwym, długim, pełnym miłości związku, a ten drań nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi!

                - Wejdź – mruknął, otwierając drzwi i wchodząc oczywiście pierwszy. Aż się we mnie zagotowało, no bo, jak tak można?! Gdzie szacunek?!
                Prychnąłem pod nosem, przekraczając próg… kamienicy. Obszczanej kamienicy, nie mówiąc nawet czym jeszcze tu pachniało. Miałem wręcz ochotę zawrócić i iść nawet piechotą z powrotem niż przebywać tu jeszcze przez kolejne sekundy.
                Ale najgorsze chyba mnie dopiero czekało. Wchodzenie po schodach, za co mnie tak każesz, Boże?! Po przejściu trzech pięter miałem wrażenie, że pot spływa ze mnie praktycznie jak wodospad, nogi mi odpadały i tylko cudem dałem radę jeszcze nimi ruszyć, ale, ale oto, proszę państwa, jego cudownie obdrapane i pomalowane jakimiś zygzakami drzwi na czwartym piętrze! Czemu nikt nie pomyślał o zainstalowaniu windy?!
                Dupek otworzył drzwi i wszedł zostawiając je dla mnie uchylone. Powinien się nauczyć w końcu przepuszczać w drzwiach osoby ważniejsze od niego. Wywróciłem oczami, ale wszedłem do środka podziwiając zżółciałe ściany, z odpadającą tapetą w kwiatki. Ten dom chyba nigdy nie miał remontu jeśli nie liczyć samej początkowej budowy… Ohyda. Nigdy bym w czymś takim nie zamieszkał.
                Rozejrzałem się i skierowałem kroki do pomieszczenia, w którym on zniknął, uprzednio zamykając drzwi wejściowe, w końcu mam tą dobroć w sobie, co by  nie było…
                Przystanąłem w progu, przyglądając się jak próbuje ogarnąć jakieś papiery, które leżały dosłownie wszędzie. W końcu, zrezygnowany, rzucił je wszystkie na kupę na łóżko i usiadł na jego wolnym skrawku, dłonią pokazując mi krzesło przy starym, spróchniałym biurku. Nawet nie skomentowałem tego, gdzie kazał ulokować moje drogocenne pośladki. Cóż, bez zbędnego gadania, zrobiłem to, w końcu, im szybciej zaczniemy, tym szybciej skończymy, a ja będę mógł wrócić do normalnych warunków życiowych, a nie przebywania w jakimś burdelu, czy tam nawet nie chcę wiedzieć w czym jeszcze.
                - Chcesz wody albo herbaty? – zapytał, widocznie czując się gospodarzem. Skupił wzrok na mojej osobie, która w tej chwili nadal musiała grać kogoś kompletnie przestraszonego. W głowie non stop przewracałem oczyma na przemian ze wzdychaniem.
                - N…nie, dzięki – wybąkałem, spuszczając łeb w dół. Dupek nic nie odpowiedział, zapewne wzruszając ramionami, ale może to i lepiej. – O…od czego zaczniemy?
                - Możemy od biologii, albo matematyki, jak wolisz – zaproponował, po chwili dodając jeszcze -  z obu tych przedmiotów potwornie dużo wymagają.
                - Możemy zacząć biologię – przytaknąłem, patrząc jak po moich słowach wyciąga podręcznik i go wertuje, a potem mi podaje otwarty na spisie rozdziałów.
                - Sprawdź sobie czego nie umiesz, przeczytaj i jakbyś czegoś nie rozumiał, to powiedz – powiedział, wstając z łóżka i jak gdyby nigdy nic, wychodząc sobie i zamykając drzwi. Co to ma być za nauczanie, ja się pytam?! Ze złością przekartkowałem wszystkie rozdziały i rzuciłem podręcznik na biurko. Prychnąłem głośno, krzyżując ręce na klatce piersiowej i obracając się na krześle. Po upływie około pięciu minut, może więcej, może mnie, usłyszałem jakieś dziwne trzaski i odgłosy rozmowy, która jednak była prowadzona zbyt cicho, żebym mógł się zorientować o co chodzi.
                Chwilę później do pokoju wszedł dupek, przeciągając dłonią po włosach. Jakoś tak… wydawał się być nagle strasznie zmęczony, ale nic nie powiedział, zamykając drzwi i ponownie siadając na łóżku.
                - To jak? – zapytał. – Masz z czymś problem?
                - N… nie, wydaje mi się, że wszystko rozumiem do tej pory – odpowiedziałem, myślami będąc przy tej wcześniejszej rozmowie. Byłoby niedopowiedzeniem stwierdzić, że interesowała mnie ta rozmowa niedostępna praktycznie dla moich uszu. I kim, rzecz jasna, była ta druga osoba.
                - Dobra – kiwnął głową. – To matma – rzucił mi kolejny, gruby podręcznik, którego jakimś cudem niezdarnie nie złapałem.  – Sorry – mruknął, wstając i kładąc książkę na biurku. Stanął obok mnie i zaczął cicho czytać wszystkie działy. Po chwili, kiedy skończył, spojrzał się na mnie. – Rozumiesz to wszystko?
                Spojrzałem się na niego, niemal zatapiając się w jego oczach, które były takie… głębokie? Ciemnoniebieskie, lekko przysłonięte dość długimi, jak na chłopaka, czarnymi rzęsami. Dopiero po jego chrząknięciu, zorientowałem się co powiedział. Rzuciłem szybko spojrzeniem na książkę, wybierając cokolwiek, żeby ukryć zmieszanie.
                - Funkcje są trochę trudne – powiedziałem szybko, żeby już się tak na mnie nie patrzył.
                - Funkcje… - powtórzył, kartkując podręcznik i otwierając na właściwej stronie.  – Nie rozumiesz definicji, czy w praktyce już gorzej?
                - Chyba jedno i drugie – powiedziałem byle co. Fakt, faktem, że nijak nie umiałem niczego, no bo po co się w ogóle uczyć? Przecież rodzice i tak zapłacą, żebym miał te wszystkie potrzebne papierki, gdybym miał zamiar wybierać się na jakąś większą uczelnię, albo, najzwyczajniej w świecie, będę po prostu żył na ich koszt. Nic trudnego.
                - No, dobra – mruknął, nachylając się nieco nad książką.
                I w ten oto sposób kolejne dwie godziny, jak nie dłużej spędziłem na żmudnym wkuwaniu z dupy wziętych zdań i robieniu porypanych zadań. Nawet nie chciało mi się do tego wszystkiego przykładać, ale udawałem. Znaczy, udawałem, że się przykładam, bo koniec końców, to kompletnie tego dalej nie rozumiałem i wychodząc od niego, w mojej głowie panowała jedna wielka pustka.
                Nawet mnie nie odprowadził.
                I jak ja mam niby do niego zarywać jak on dosłownie przyłożył się do tej nauki i nawet nie zwracał na nic uwagi?
                Byłem dziś tak wkurzony jak jeszcze nigdy wcześniej.

sobota, 9 maja 2015

Prolog

Dziękuję wszystkim za zarówno pozytywne jak i niepozytywne komentarze i zapraszam do czytania! :D
_____________


Nuda.
Nu-da.
N-U-D-A.
Niemożliwie-Upiornie-Dobijająco-Apokaliptyczna nuda.
Czemu, do cholery, czemu muszę siedzieć w pustym pokoju, bo rodzice gadają sobie z jakimiś starcami w salonie?
Pomyślmy, obchodzi mnie co tam się dzieje?
Nie.
Mam co robić w tym pokoju?
Nie.
Jestem głodny?
Tak.
Nudzi mi się?
Tak.
Mam ochotę im poprzeszkadzać?
Nie, ale za to wielką chęć, żeby totalnie ich upokorzyć.
Poczujcie gniew własnego rodzonego syna!
Bez chwili wahania kopniakiem otworzyłem drzwi, które odbiły się hukiem od ściany i wyszedłem z pokoju. Zjechałem po poręczy schodów i zeskakując od razu skierowałem się do salonu.
Ledwo się przeprowadziliśmy, wszystkie meble jeszcze nawet nie dojechały, więc stała tam tylko kanapa, dwa fotele i jakiś stół pozostawiony przez poprzednich właścicieli. W chwili, kiedy wtargnąłem do pomieszczenia rodzicom zrzedły miny, a dwójka obcych staruszków spojrzała na mnie z zaciekawieniem.
- Dobry, nudziło mi się, więc postanowiłem dołączyć do tej waszej pogawędki – odezwałem się wkładając dłonie w kieszenie spodni i przyjmując wyzywający wyraz twarzy. Matka natychmiast podniosła się i odkładając szybko szklankę z jakimś zapewne beznadziejnym napojem podeszła do mnie i popchnęła w stronę kuchni. Przeprosiła ich na chwilę, co chwilę się kłaniając i zaraz do mnie dołączyła.
- Co ty wyprawiasz?! - syknęła niczym wąż. Jak anakonda normalnie. W sumie, to przypominała trochę takiego węża – błyszcząca się od potu, kolorowa przez beznadziejny makijaż, a zachowanie, to w ogóle. Mógłbym stwierdzić, że mieszkała w dżungli, gdyby nie to, że w dzieciństwie męczyła mnie swoimi fotografiami z dzieciństwa. - Mówiłam ci, że masz siedzieć cicho w pokoju i nie wyściubiać nosa, dopóki ci nie pozwolimy! - zmrużyła oczy. - Czego w tym nie rozumiesz?!
- Głodny jestem – odparłem głośno, tak, że pewnie usłyszeli mnie w salonie. Matka, aż zgrzytnęła zębami ze złości i skoczyła w stronę szafki. W sumie nie wiedziałem, że już coś tam mamy. Wyjęła jakiś chleb i plaster szynki, nałożyła na siebie wcisnęła mi w rękę.
- Masz i wracaj do pokoju – syknęła, odwracając i popychając mnie w stronę drzwi.
- Ale mi się nudzi – odparłem jeszcze głośniej niż wcześniej, stawiając opór.
- Możesz wreszcie przestać?! Co mam zrobić, żebyś był w końcu cicho?! - oho, wkurzyła się, już nawet powoli przestawała panować na głosem. Zamyśliłem się chwilę, wybierając co rusz lepszą opcję.
- Stówa, albo nie, lepiej dwie. Daj mi dwie stówy i będę niczym aniołek – odpowiedziałem z miłym uśmiechem, odwracając się w jej stronę. Westchnęła tylko głośno i wyjęła z kieszeni plik banknotów. Przeliczyła szybko, po czym wcisnęła mi je do ręki.
- Znikaj! - jak powiedziała, tak zrobiłem. Wciąż z uśmiechem na ustach wkroczyłem do salonu, pożegnałem się ze staruszkami życząc im miłego dnia i zwiałem do pokoju. Na schodach jeszcze słyszałem, jak rodzicielka ich przeprasza, po czym ze śmiechem wszedłem do nakazanego mi pomieszczenia.
Z racji, że nie miałem akurat jeszcze żadnych mebli, usiadłem sobie na środku, przodem do okna i zamyśliłem się.
Tak po pierwsze, to stwierdziłem, że w sumie nie ma sensu, że kupili ten dom skoro i tak się wyprowadzimy za dwa, trzy tygodnie, no, ale jak chcą wydawać niepotrzebnie kasę, to co będę im w tym przeszkadzał...
Natomiast po drugie, muszę dopracować swój nowy charakterek.
Gej.
Co mi się z tym kojarzy?
Na początek: pedał w rurkach i obcisłych bluzeczkach i kurteczkach i cholera wie w czym jeszcze.
Odpuszczę sobie. Równie dobrze mogę chodzić w czym chcę.
A jak dobrze mi pójdzie, to może jeszcze w pierwszym tygodniu uda się znaleźć jakąś ofiarę.
I ją przelecieć.
Może nawet będzie przyjemniej niż z jakimiś laskami? W końcu jak trafi się jakiś prawiczek, to pewnie tyłek będzie mu się zaciskać jak cholera, a im ciaśniej tym przyjemniej. Dla mnie, rzecz jasna. No i nie zajdzie, w żadną niepotrzebną ciążę. A jak jeszcze trafi się jakiś normalny, to może nawet nie będę musiał znosić żadnych głupich, słodkich słówek, od których chce mi się zazwyczaj rzygać.
W sumie, same plusy.
Chyba muszę zacząć się poważnie zastanawiać nad orientacją. Ta...
A zresztą. I tak pobędziemy tu pewnie ze dwa, trzy tygodnie i znów kolejna wyprowadzka. Spróbowanie życia jeszcze nikogo nie zabiło. Chyba. No, może poza ćpunami, alkoholikami i mało mnie obchodzi kim jeszcze. Jestem młody, więc muszę się wyszaleć. A kto powiedział, że udawanie geja, to nie jest swego rodzaju rozrywka?
Ha. Ha. Ha. Już normalnie widzę, jak dziewczyny padają z załamania, że taki przystojniak, jak ja woli chłopaków.
A jestem przystojny. Jak cholera, wzdłuż i wszerz. Co prawda, jeszcze nie zostałem modelem, ale już niedługo zapewne posypią się różne zaproszenia do modelingu czy filmów, a wtedy będą mi płacić grubą kasę, za choć jeden uśmiech!
Choć pieniędzy jako tako nie potrzebuję. Urodziłem się w cholernie bogatej i snobistycznej rodzince. W sumie, mógłbym polecieć na Hawaje jeśli bym tylko chciał.
Ale mi się nie chce.
Muszę się przygotować do gry.
Właściwie jeszcze tylko jedno mnie tylko zastanawia – muszę się malować? W sumie, to bym wyglądał jak jakiś pedał, ciota, czy szmata.
Chyba sobie odpuszczę. Wystarczy udawanie nieśmiałe, wstydliwego chłopczyka. I wszyscy się we mnie zakochają.
- Hahaha – zaśmiałem się cicho, zacierając ręce z radości. Nie ma to jak wrabiać całe otoczenie w konia. To będzie cholernie zabawne!
Jestem genialny!