sobota, 6 czerwca 2015

Rozdział 2

Dziękuję Wam wszystkim za takie miłe komentarze i, że tak dobrze przyjęliście całkiem spore zmiany jakie wprowadziłam w tym opowiadaniu, a trzeba przyznać, że to jeszcze nie koniec. 
I, Emily Vensyn, całkowicie nie przeszkadzają mi buźki, cieszę się, jak ktoś się cieszy. :D
            Bez większego przeciągania, zapraszam na kolejny rozdział. :)


                Jedno musiałem przyznać i to mnie naprawdę przerażało, że jego zapach strasznie mi się… podobał. A jestem praktycznie stuprocentowo pewny, że nie używał żadnych drogich perfum, o ile można w ogóle wziąć taką opcję pod uwagę.
                I cóż, mimo wszystko, odniosłem wrażenie, że starał się mnie jak najszybciej pozbyć. Na palcach jednej ręki nie zliczyłbym ile razy się irytował, jak nie potrafiłem zrobić jakiegoś zadania. Wyszło w sumie na to, że robił większość za mnie. Cóż, brak cierpliwości w tym akurat przypadku popłacił, co nie zmienia jednak faktu, że jak najszybsze wypędzenie mnie z tej rudery nie było zbyt przyjemne. Nie, żebym chciał tam przebywać dłużej niż to konieczne, bo okrutnie cuchnęło, ale takie nieposzanowanie mojej osoby wręcz zasługuje na jakąś karę! Finansową najlepiej! Choć jakby spojrzeć na to w jakich żyje warunkach, to pewnie nigdy by mi się nie wypłacił.
                Mentalnie wywróciłem oczami, widząc, że krzesło obok mnie znów było wolne. A minęło już dobre parę minut po dzwonku spędzonych przy jakże miłym, zrzędliwym głosie nauczyciela od… - szybki rzut okiem na podręcznik na ławce. - …od polskiego.
                Czy byłoby zaskoczeniem fakt, że oto ten dupek, bez żadnego poszanowania dla ludzi bogatszych, zdyszany wpadł do klasy wpadając staruszce w słowo? Raczej nie.
                - Przepraszam za spóźnienie –wysapał.
                - Niech ci będzie, Jasonku, ale wiedz, że nie pochwalam twoich spóźnień – pokręciła głową staruszka.
                - Tak, wiem, pani profesor, następnym razem postaram się przyjść na czas – odparł, z westchnieniem ulgi opadając na krzesło obok mnie. Jakim cudem nauczyciele tak mu wszystko odpuszczają?! Mnie by już zabijali wzrokiem, gdybym spóźnił się choć o sekundę! No… jeśli nie liczyć opcji, bardzo sporej kwoty podarowanej przez rodziców na tą szkołę. Tak, wtedy to mam luz, ale tutaj, najwidoczniej, jeszcze tego nie zrobili, więc, niestety, trzeba będzie trochę poczekać. Mam jednak nadzieję, że niezbyt długo, bo przebywanie w tej szkole powoli zaczyna być cholernie męczące. Już nie wspominając nawet o tym, jak strasznie ten budynek jest zaniedbany…
                Chociaż głównie męczy mnie to udawanie. Wcześniej jakoś większą frajdę sprawiało mi wkręcanie innych ludzi a teraz?
                No dobra, nastawiłem się tutaj głównie na przepieprzenie kogoś, co będę ukrywał. Płeć w sumie nie stanowi dla mnie jakiejś większej różnicy. W końcu, jak pierwszy raz ma być, to raczej nie w jakiś nudnych okolicznościach, typu romantyczna kolacyjka, a potem łóżko i świeczki. Kto się tym przejmuje w tych czasach? Teraz liczy się spontan!
                Ale… może po prostu źle dobrałem charakter? Taki milczący typ to w sumie nie dla mnie, wolę się odszczekiwać ludziom, niech wiedzą kto ma tu władzę! A tymczasem, dobrowolnie oddałem się jakby innym. Aż miałem ochotę przyrżnąć głową o ławkę.
                Spojrzałem się na niego, łapiąc kontakt wzrokowy i natychmiast odwróciłem głowę, momentalnie czerwieniejąc na policzkach. Dlaczego, do cholery, tak reaguję?!
                - Hej –szepnął, przysuwając się i stukając mnie w ramię palcem, dopóki nie zwróciłem na niego ponownie uwagi. – Przepraszam… – i słusznie, przepraszaj! Twoje zachowanie wczoraj było naganne! - …ale nie będę cię mógł uczyć w tym tygodniu – zaraz… co?
              - Co? – powtórzyłem na głos, zwracając na niego zdziwione spojrzenie.
              - Coś mi wypadło. Jeśli będziesz miał przez to kłopoty, to wezmę odpowiedzialność na siebie, ale na razie, proszę, spróbuj pouczyć się sam, dobra? – spojrzał na mnie tymi ślepiami tak, że odruchowo pokiwałem głową. – Dzięki – uśmiechnął się lekko, po czym odsunął się i skupił na lekcji.
                I to już wszystko? Koniec? Nic więcej nie ma mi do powiedzenia? Zacisnąłem zęby ze złości, co jest niby takiego ważniejszego ode mnie?! Ja jestem najważniejszy! To dla mnie miał przeznaczyć ten cały czas, a nie komuś innemu! Coś mu wypadło? Dobre sobie! To ja mogę decydować o tym, czy coś mi, mi! Mi wypadło, ale nie on! To się nie godzi!
                Taki wzburzony, ale nie dający nic po sobie poznać, siedziałem do końca lekcji. Sami przyznacie, że to dość męczące. Człowiek chciałby czymś rzucić, albo kopnąć, a tu musi udawać, że nie. Koszmar!
Na przerwie znów gdzieś zwiał, a jako, że mieliśmy jeszcze jedną lekcję polskiego, to nawet nie ruszyłem się z ławki. I byłoby całkowicie dobrze, gdybym miał spokój, ale nie… Ktoś oczywiście musiał się przywlec!
                - Cześć – podniosłem wzrok, wręcz całkowicie zastygając. Nie byłem nawet w stanie się odezwać, czułem jakby serce nagle przyspieszyło do jakiejś kosmicznej ilość bić na sekundę. – Kto by się spodziewał, że znów się spotkamy – i ten szyderczy uśmieszek…
                Najgorszy człowiek, jakiego kiedykolwiek przyszło mi poznać stał właśnie przy mojej ławce, opierając się o nią rękami i świdrując mnie wzrokiem.
                Jestem w jednej wielkiej czarnej dupie.
                Gorzej już być nie mogło.
                - C…co ty tu robisz? – wydukałem przerażony ledwo zmuszając się do wydania głosu.
                - Jak to co? – spojrzał na mnie z politowaniem. – Chodzę do tej szkoły i, żebyś wiedział, jestem tu dłużej od ciebie – dodał, insynuując mi jakoby… Jakoby wiedział, co zamierzam zrobić.
                Przełknąłem głośno ślinę, czując jak z sekundy na sekundę narasta mi coraz większa gula w gardle.
                - Cz…czego chcesz? – zapytałem, przechodząc od razu do sedna.
                - Chyba nie będziemy o tym tutaj rozmawiać? – parsknął, obrzucając spojrzeniem całą klasę. – Nie, żeby mi to w sumie robiło różnicę…
                - Gdzie? – warknąłem, przerywając mu zanim powiedziałby za dużo.
                - Po szkole, wpadniesz do mnie.
                - Nie ma mowy – nie ma szans, cholera wie, co mu siedzi w głowie!
                - Dobra… -westchnął, przewracając oczyma.- … czekaj na mnie przed szkołą jak skończysz lekcje… Nie muszę chyba mówić, co się stanie jeśli tego nie zrobisz? – rzucił mi wyzywające spojrzenie.
                Zacisnąłem usta ze wściekłości, ale widząc nadchodzącego dupka, jaśnie pana Jasona, postanowiłem już nie odpowiadać, odwzajemniając spojrzenie tego cholernego idioty. Ten jedynie uśmiechnął się pogardliwie i odszedł do swojej ławki, a ja ponownie znalazłem się w towarzystwie wiecznie spóźniającego się współlokatora z ławki.
                - Lepiej się do niego nie zbliżaj.
Nawet nie spodziewałem się, że zechce mu się porozmawiać, ale jak widać, dzisiaj wszystko, z chwili na chwilę, coraz bardziej mnie zaskakiwało.
                - Czemu? – zapytałem zdziwiony. Nie, żebym nie wiedział, że nie warto, ale czemu ten mi nawet o tym mówi?
                Ale zamiast odpowiedzieć – zamilkł. Pokręcił tylko głową, rzucając mi ostrzegawcze spojrzenie i postanowił się skupiać na lekcji. A ja się pytam: dlaczego?! Jest coś o czym nie wiem?!
Ale co by nie było, ile bym się na niego nie patrzył, ten raczej nie kwapił się do odpowiedzi.
                Westchnąłem, zsuwając się lekko na krześle i rozglądając się po klasie, łapiąc po drodze kontakt wzrokowy z… nim. A jakże. I coś miałem wrażenie, że gapił się na mnie od dłuższej chwili z tym swoim uśmieszkiem „co to ja nie jestem”.
              Odwróciłem wzrok.
                Nie wiem, jakim cudem się wcześniej nie spostrzegłem, że chodzimy do tej samej klasy. Koszmar. Jeden wielki koszmar.
                Na dodatek, Jason cały czas mnie ignorował, co z jakiejś niewiadomej przyczyny niezmiernie mnie irytowało, no bo jak to tak? Mnie ignorować?! Dobre sobie, niech się wypcha w takim razie! Nie jest mnie wart!

                Dobra… wprawdzie wiedziałem, że powinienem był na niego czekać, ale kiedy poszedł gdzieś jak tylko skończyły się lekcje… To co będę marnować swój bezcenny czas?
                Spierdzieliłem, dosłownie spierdzieliłem na przystanek i to nawet nie ten najbliższy, a kolejny! Czyż to nie zachwycający wyczyn z mojej strony? Oczywiście, że tak!
                Gorzej, że ktoś taki jak ja musi gnieść się w tej puszce zwanej autobusem, wraz z ludźmi plebsu. To godzi w moją godność i we wszelkie poczucie estetyki! Tylko biedni mogli wpaść na tak ordynarny pomysł…
                Nerwowo wypatrując autobusu, nie zwracałem szczególnie uwagi na otoczenie. No bo, po co mam niepotrzebnie szkodzić swoim szlachetnym oczom zmuszając się do patrzenia na śpiącego menela? Kto by się tym przejmował?
                Odetchnąłem z ulgą, kiedy mój jedyny możliwy środek lokomocji wreszcie nadjechał. Nie przejmując się wychodzącymi ludźmi, których i tak było mało, wepchnąłem się do środka siadając na najbliższym, wolnym miejscu. Położyłem plecak obok siebie i zsunąłem się lekko na siedzeniu, opuszczając z lekka powieki ze znużenia. Może jak się odrobinę zdrzemnę, to jakimś cudem przeżyję ten koszmar?
                Ha! Gdyby tylko było to możliwe!
                - Proszę, proszę… kogo ja tu widzę? – pytanie retoryczne wydane przez ostatnią osobę, jaką chciałbym tu spotkać, która niebezpiecznie nisko nachyliła się, blokując mi jedyną drogę ucieczki. No, było jeszcze wprawdzie okno, ale jednak wolałbym nie ryzykować. Mogłem więc patrzeć się jedynie na niego z dołu. – Chyba ci jasno powiedziałem, że miałeś na mnie czekać? – cicho wysyczał, wbijając we mnie wściekłe spojrzenie i wyraźnie czekając na odpowiedź. Co więc miałem zrobić? Postawić się, oczywiście!
                - Chyba kpisz, jeśli myślisz, że będę robił co mi każesz! – odpyskowałem, marszcząc gniewnie brwi. – Nie jestem twoim cholernym niewolnikiem!
                Drań, cholernik się zaśmiał.
                - Ooj – pokręcił głową, z kpiącym uśmieszkiem. – Zobaczymy, czy dalej będziesz taki cięty, jak dosłownie cię zmiażdżę.
                - Chyba sobie kpisz! – powtórzyłem się, nieważne, grunt, że mimo strachu, potrafiłem wydobyć z siebie głos. Co jest samo w sobie okropne, czyż nie? Jak bardzo podłym człowiekiem trzeba być, żeby doprowadzić mnie do takiego stanu?!
                - Bardzo dobrze wiesz, że sobie nie kpię – wymruczał cicho, nadając swoim słowom jeszcze mocniejszy wydźwięk skutecznie na mnie wpływający. – Sprawię, że pożałujesz za wszystko – dodał, po czym popchnął mnie na plecak i usiadł obok.
                Nie mogłem się poruszyć, kątem oka patrząc na niego, jednak ten wydawał się jakby pogrążyć w myślach.
                Co tu się, do cholery, dzieje?!
                Dopiero na jednym, z ostatnich przystanków, wstał i szarpnął mnie brutalnie za ramię do góry. Nie przejmując się wielce, że zapewne zrobił siniki na mojej delikatnej skórze, której pielęgnacji poświęcałem dość sporo czasu, praktycznie wytargał mnie z autobusu.
                - Puść! – na wpół krzyknąłem, na wpół jęknąłem, próbując się wyrwać.
                Spojrzał jedynie z miną wyrażającą całkowite potępienie, ale łaskawie puścił.
                - A spróbuj tylko gdzieś uciec, to nie dożyjesz jutra – zagroził, będąc już odwróconym do mnie plecami.
                Prychnąłem cicho, rozmasowując obolałe miejsca, ale posłusznie za nim poszedłem. Chociaż, kto to widział, żebym ja… ja! Żebym ja musiał się kogoś słuchać… To niedorzeczne!
                Po dłuższej chwili ciszy, kiedy zdążyliśmy przejść już spory odcinek drogi, w końcu zatrzymał przy jakiejś ruderze, niemal wyrywając drzwi z zawiasów i bez pardonu wepchnął mnie do niej.
                - Ej! – próbowałem się postawić, ale widząc jego mordercze spojrzenie, zamilkłem. Trzeba było mu to przyznać, był jedyną osobą, która wywoływała u mnie te wstrętne uczucia, jak strach… I stanowczo mi się to nie podobało.
                Zatrzasnął za nami drzwi, popychając mnie w głąb tego pseudo, nawet nie wiem, czy można by to było nazwać mieszkaniem, bo nie spełniało jakichkolwiek standardów, no ale…
                Czy to nie śmieszne, że on i dupek Jason mieszkają w jakiś norach? Może całe to brudne społeczeństwo ma taki warunki, a ja, jako że jestem wyżej postawiony to, mogę żyć niczym jakiś książę, czy nawet król? To mi się podoba.
                - Siadaj – warknął, wskazując podbródkiem na obskurną, zżółciałą i miejscami wydrapaną, aż do sprężyn kanapę, a sam poszedł do innego pomieszczenia. Po chwili jednak wrócił i praktycznie rzucił mnie na nią, kiedy wciąż stałem bez ruchu. W powietrze wbiły się tumany kurzu, a mi się zakręciło w nosie, jednak zmusiłem się do powstrzymania kichnięcia. Gorzej, że z racji alergii zaczęły łzawić mi oczy, które wprawdzie szybko              wytarłem, ale wciąż…
                Rzucił mi na kolana zdjęcia, gdy w końcu już podniosłem się do pozycji siedzącej i stanął przede mną w rozkroku, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
                - Coś ci to przypomina? – przechylił lekko głowę w bok, wbijając we mnie zimne jak stal spojrzenie.
                Bojąc się na niego nawet patrzeć, bo z całej jego sylwetki wręcz emanowała wrogość i chęć mordu, sięgnąłem po zdjęcia, momentalnie rozpoznając dziewczynę, ofiarę jednego z moich przedstawień. Cóż, nie powiem, udawanie metalowca przyniosło mi akurat naprawdę sporo zabawy, a że ona, Jessica, była jedną z tych typów dziewczyn, które ubierają się cały czas na czarno i są takie „mrooooooczne” i w dodatku zabujała się we mnie, co, powiedzmy sobie szczerze, jest naprawdę łatwe, bo gdzie indziej znajdziecie tak przystojnego chłopaka jak ja? Nigdzie!
                Ale wracając do tej panny… Początkowo była niby nieśmiała i raczej trzymała się na uboczu, ale kiedy dane jej było się spotkać z moją cudowną osobowością, nagle zmieniła się o te 180 stopni. Zaczęła chodzić na imprezy, pić, a przede wszystkim zarywać do mnie. Cóż, niestety, to nie mój typ urody. Za pierwszym razem, napisała do mnie liścik na lekcji, który pod koniec wyrzuciłem na jej oczach. Potem próbowała powiedzieć mi to w twarz, ale nie potrafiła wydusić z siebie żadnego słowa. Przyznam, bawiło mnie to cholernie, więc w pewien sposób dawałem jej odczuć, że jak się jeszcze trochę postara, to może zwrócę na nią uwagę. I tu był chyba jej koniec. Myśląc, że musi mi zaimponować, zaczęła szlajać się z jakimiś innymi mrocznymi typami ze szkoły, być może próbując wzbudzić we mnie zazdrość, co jednak nie poskutkowało. Cóż, koniec końców, wykrzyczała mi w twarz, że jeśli się z nią nie umówię, to podetnie sobie żyły, a żeby dodać powagi swoim słowom, zrobiła to na korytarzu, wymachując maleńką żyletką. Oczywistym chyba jest, że jej odmówiłem. Nie będę się przecież zadawał z wariatką. Ale jednak wzięła to do siebie, i zgodnie ze swoimi słowami, przecięła sobie żyły i to nie wszerz, a wzdłuż ręki, powodując tym samym jeszcze większy krwotok. Zrobiła to tak nagle, że wręcz znieruchomiałem w miejscu, a otrząsnąłem się dopiero, gdy jej brat, domyślcie się kto, mnie popchnął, krzycząc, żeby ktoś wezwał nauczyciela, albo dzwonił po karetkę. Tego spojrzenia, które rzucił mi na odchodne, próbując ją podnieść i chyba zaprowadzić do pielęgniarki, nie zapomnę chyba nigdy.
                Szczególnie, że takim samym, wręcz idealnie identycznym właśnie się wwiercał się we mnie, sprawiając, że wnętrzności niemal mi się skręcały.
                - No? – mruknąłem, odrzucając zdjęcia na bok. Co by nie było, nie uznaję w tym mojej winy. Wariatka sama zrobiła sobie krzywdę. Ale przyznam jedno, to była jedna z lepszych akcji jakie doświadczyłem, podczas akurat dłuższego pobytu w jednym miejscu.
                Zmrużył oczy, stopniowo zaciskając i rozluźniając pięści.
                - No? – powtórzył niemal z niedowierzaniem. – Tylko tyle masz mi do powiedzenia?
                - No – wzruszyłem ramionami, otrzepując kolana i powoli się podnosząc. – Jeśli to wszystko, to ja już…
                - Chyba sobie, kurwa, żartujesz – zagrzmiał, chwytając mnie dłonią za przód koszulki i przyciągając do siebie, praktycznie dysząc mi twarz. O tyle dobrze, że jako jeden z nielicznych, na szczęście, mył zęby, więc aż tak mu nie jechało… - Niemal doprowadziłeś ją do śmierci i jedyne co teraz powiesz, to jedne pierdolone „no”?! – nachylił się nade mną, stykając nasze czoła i ciężko dysząc, łapał oddech. – No?! Tylko tyle?!
                - A co mam ci powiedzieć?! – pisnąłem niechcący, zaraz odchrząkając, żeby nie brzmieć jak jakaś dziewczynka. – Sama sobie na to zasłużyła, ja do tego ręki nie przyłożyłem!
                - Sama?! – złapał mnie jeszcze drugą ręką i potrząsnął tak, że niemal zobaczyłem fruwające ptaszki przed sobą. Czy tam gwiazdki, to teraz nieważne. 
                - Żyje, nie?! Więc odpierdol się ode mnie! – wrzasnąłem, próbując go jakoś od siebie odepchnąć, ale był jak jakiś cholerny głaz.
                - Ledwo! – warknął, nie zwracając kompletnie uwagi na moje ręce. -  Gdyby nie…
              - Więc skoro jeszcze nie gnije w ziemi, to puść mnie kurna! – kopnąłem go w piszczel, ale nie przyniosło to żadnego efektu. Oprócz, oczywiście, większego poziomu wkurwu.
              - Nie wierzę… Czy ty w ogóle jesteś człowiekiem?! – zapytał mnie z niedowierzaniem, rzucając mnie z powrotem na tą obrzydliwą kanapę.
              - Oczywiście! – warknąłem, znowu się podnosząc, ten jedynie jednak pokręcił głową.
             - Szanujesz kogokolwiek poza samym sobą? – zapytał tonem milion razy spokojniejszym niż przed chwilą. Normalnie, jak jakaś dziewczyna podczas okresu!
             Spojrzałem na niego z niezrozumieniem.
             - O co ci znowu chodzi?
             - Nieważne – pokręcił głową. – Nie powinienem był cię tu przyprowadzać…
             A nie mówiłem? Jak dziewczyna normalnie!
             - Czego ty, kurna, chcesz?! – no, teraz to ja się wkurzyłem. Nie dość, że uszkadza moje piękne ciało swoją brutalnością, to teraz jeszcze się rozmyśla!
             Rzucił mi jednak trudne do odczytania spojrzenie, znowu kręcąc głową.
             - Ty naprawdę jesteś jakimś…  - zacisnął wargi, patrząc gdzieś w bok. – Nie wiem, co ona w tobie widziała…
              Zmrużyłem oczy, czekając, aż jakoś rozwinie tą swoją durnowatą wypowiedź, ale najwyraźniej raczej nie spieszno mu było do tego.
                - Więc przytargałeś mnie tu tylko dlatego, żeby po chwili stwierdzić, że nie powinieneś? Och, gratulacje za pomysłowość – zakpiłem, klaszcząc w dłonie. – Jeszcze trochę i dostaniesz Nobla za swoje pomysły…
                - Nie przekraczaj granicy – znów na mnie spojrzał, tym razem jednak jakoś tak… ostrzegawczo. Ale, w cholerę, jeśli myśli, że jakoś tym na mnie wpłynie.
                - Jakiej granicy? – kpiłem dalej, podchodząc do niego i pchając go palcem prosto w klatkę piersiową. – Zmusiłeś mnie do przyjścia tutaj i teraz udajesz jakiegoś nie wiadomo jak zranionego człowieczka. Co, mam cię pocieszyć? Poprzytulać? Sorry, za wysokie progi jak na ciebie – parsknąłem, sekundę później otrzymując potężnego prawego sierpowego w twarz. – Czyś ty zwariował?! – krzyknąłem, z podłogi, chwytając się za policzek. Moja twarz! Moje piękne oblicze! Co za cholerny dupek!
                - Naprawdę nie wiesz, kiedy przestać? – zmrużył oczy, kucając przy mnie i jedną ręką pchając mnie z powrotem w dół, zmuszając do leżenia na podłodze. O nie, co to to nie, nie będę się go dłużej słuchał! Ale trzeba przyznać, że łapę miał ciężką, więc koniec końców, skończyłem leżąc. – Na samym początku miałem ochotę cię zabić i prawdopodobnie zrobiłbym to, gdybyś akurat się nie przeprowadził…  Potem moja złość osłabła, czas zrobił swoje, przeprowadziłem się daleko, żeby nie musieć w tych samych miejscach, w których byłeś ty i, które mi o tobie przypominały, ale… kiedy cię zobaczyłem w klasie, jak znowu coś kombinujesz… Tak cholernie bym cię dzisiaj zbił, ale uświadomiłeś mi, że nie warto dla takiego śmiecia pchać się do więzienia. Choć przyznam, wizja jak błagasz o przebaczenie, jak przepraszasz jest naprawdę… – wymruczał, przesuwając powoli rękę wzdłuż mojej klatki piersiowej, na końcu chwytając mnie i ściskając mocno za gardło, wyciskając ze mnie ciche stęknięcie z zaskoczenia. - …naprawdę zachwycająca, to jednak z przykrością z tego zrezygnuję, bo jesteś bezdusznym potworem – dodał, puszczając mnie po chwili.
                - I kto to mówi! – odparłem, po kilkusekundowym kaszlu. – To nie przede mną ostrzegają, żeby się nie zbliżać! Tylko przed tobą! – oparłem się na ręce, drugą masując sobie obolałą teraz szyję.
                On jednak tylko patrzył się na mnie, dopiero po chwili spokojnie odpowiadając.
                - Gdyby wiedzieli kim tak naprawdę jesteś… Byłbyś jednym wielkim wyrzutkiem. Ktokolwiek cię ostrzegł, zrobił to tylko dlatego, że wie, iż ze mną nie warto zadzierać, bo potem z całą pewnością kończy się w szpitalu. Jednak, póki co jesteś wyjątkiem, bo wiem, że gdybym z tobą skończył, to twoje ciało przypominałoby jedno wielkie gówno. Nawet nie licz na to, że byś przeżył.
                - Och i co, zlitowałeś się i mam być teraz wdzięczny? – zakpiłem, mimo dość gęstej atmosfery.
                - Nie – nie dał się wyprowadzić z równowagi. – Szczerze mówiąc, mam nadzieję, że będziesz zdychał w najbardziej okrutnych warunkach i w iście nieludzki sposób, powoli, tak, żebyś zdążył w nieskończoną ilość żałować za wszystko co zrobiłeś, a skoro ja nie jestem zdolny by to zrobić, to zrobi to, naprawdę na to liczę, kto inny – jego chłodne jak stal spojrzenie, niemal mnie zmroziło, a słowa wbiły mi się głęboko w czaszkę.
                - Masz chore fantazje –prychnąłem, podnosząc się na nogi i otrzepując. Skierowałem się do drzwi, chcąc stąd jak najszybciej wyjść.
                - Być może, ale to nie ja jestem bezdusznym potworem – dobiegł mnie jego cichy głos i czułem jeszcze spojrzenie na plecach, gdy już praktycznie przekraczałem próg. Parsknąłem jedynie pod nosem, z trzaskiem zamykając za sobą drzwi i kierując się do domu. Nie wytrzymałbym już nawet w autobusie. Już wolałem się powłóczyć przez ten nieopodal stojący park, do którego z każdym krokiem coraz bardziej się zbliżałem.
                Co by nie przyznać, jego słowa jednak w pewien sposób na mnie wpłynęły.
                Ale nie jestem przecież potworem!
                Zatrzymałem się, czując jak z chwili na chwilę, moje policzki stają się coraz bardziej mokre. Z niedowierzaniem dotknąłem i palcami, wyczuwając powoli spływające łzy. Szloch wyrwał się mojej piersi, niemal dławiąc mnie i utrudniając oddychanie. Dlaczego?!
                Podbiegłem i usiadłem pod najbliższym drzewem, próbując skryć się przed ludźmi. Nie chciałem, żeby ktokolwiek teraz na mnie patrzył.
                Ale… dlaczego płakałem? Dlaczego teraz? Dlaczego?
                Dlaczego mi to powiedział?
                Nie jestem potworem!
                Z bezradności, uderzyłem pięściami w ziemię, głowę opierając o korę i wpatrując się w lekko zachmurzone niebo, a łzy powoli wytyczały sobie ścieżkę z oczu na policzki, z policzków na szyję, wsiąkając potem w koszulkę. Zaciskałem zęby, przygryzałem wargę, robiłem wszystko, byleby nie płakać, jednak wydawało się to całkowicie niemożliwe. Skończyłem, leżąc na ziemi obfitej wręcz w wszelakie brudy i nawet nie chciało mi się myśleć, w co jeszcze. Przygryzałem pięść, niemal błagając kogokolwiek, Boga, Allaha, tych wszystkich wyobrażeń ludzkich, żeby to się wreszcie skończyło, jednak jego słowa wciąż krążyły mi po głowie, nie przestając ani na sekundę. Niemal jak nieskończony film, wspomnienie cały czas odtwarzało mi się w głowie, raz, drugi, trzeci…
                - Dlaczego? – zaszlochałem, głosem ochrypniętym po długotrwałym płaczu. Nie oczekiwałem odpowiedzi, nie teraz. Bałem się jej. Chciałem teraz tylko… żeby ktoś mnie przytulił. Czy on też się tak czuł? Płakał? Nie byłem w stanie sobie tego wyobrazić.
                Chciał, żebym poczuł to, co czuła ona? Jeśli tak… to udało mu się.
                Znienawidziłem siebie.
                Po dłuższym czasie, nie byłem już nawet w stanie szlochać, jedynie wciąż płynęły łzy. Ale to nieważne. Może naprawdę byłem potworem? Jednak, jakim cudem to nie dotarło wcześniej do mnie? Przecież wszystko wydawało się takie idealne...
                Idealne dla mnie.
                Chcę stąd zniknąć. Jak najszybciej. Jak najbardziej bezboleśnie. Ale on do tego nie dopuści, prawda? Chce mnie zniszczyć. Chce mnie zabić. Mam cierpieć. Ale czy to nie czyni z niego równie wstrętnego potwora, jak ze mnie? Czy nie jest, w takim razie, taki sam?
                Nie, oczywiście, że nie. On chce tylko zemsty. To była jego siostra, której kosztem okrutnie się zabawiłem. Oczywiste, że chce mojego bólu, żebym doświadczył jak najwięcej tego, co ona. Żebym pożałował.
                I to przecież nie koniec. Wiem to. To przecież dopiero początek, nie? Z każdym dniem będzie patrzył jak powoli się staczam ze szczytu, w sam dół. Dół przepełniony cierniami, kolcami, całym złem świata. Będzie patrzył i będzie się delektował. Nie?
                Przecież nie jest taki sam jak ja? Może zmieni zdanie? Zechce mi pomóc?
                Prychnąłem z niedowierzaniem, kręcąc mentalnie głową na moje myśli. Jestem durniem.
                Chcę się przeprowadzić. Muszę. Jak najszybciej.
                Chcę stąd uciec.
                Nie dam rady żyć w czymś takim. To mnie wykończy. Wykończy mnie tak czy siak, prędzej czy później. Nie powstrzymam tego.
                Tego chciał? To osiągnąć? Żebym załamał się? Zdumiewające jak szybko mi to przyszło. Miałem zacząć patrzeć na innych ludzi? I widzieć ich? Zrozumieć? Przecież sam jestem człowiekiem! Ale jakby… wyżej. W innej strefie, lepszy. Nie?
                Podniosłem się, siadając, tak jak spory czas wcześniej, jednak teraz już jakoś dziwnie spokojny. Otarłem twarz brudnymi dłońmi, jednak nie przejmując się tym aż tak.
                Muszę się zmienić. Ale tym razem, nie na chwilę. Chyba? Może, kiedy znajdę się już gdzieś indziej, gdzieś z dala od niego, będę w stanie normalnie funkcjonować i wrócić do tego, co wcześniej? Przecież było mi dobrze! Nie zaprzeczę…! Nie…?
                Podniosłem się z cichym stęknięciem i zmusiłem do ruszenia przed siebie, do domu. Muszę się z tym wszystkim przespać, pomyśleć.


                Odetchnąłem ciężko, pchając drzwi i wchodząc do domu. Buty na półce świadczyły o obecności rodziców. Położyłem swoje obok, następnie bez większego namysłu wchodząc do salonu, gdzie oboje siedzieli. Jednak żadne z nich nie zaszczyciło mnie spojrzeniem. Nie wiedziałem co powiedzieć, ale jakoś tak… po prostu czułem potrzebę porozmawiania z nimi. W sumie, chyba pierwszy raz. Nie wiedziałem jednak co powiedzieć, jak to zacząć, jak się zwrócić.
                - Ej… - mruknąłem cicho, jednak ani matka, ani ojciec nie podnieśli głów znad laptopów. Coś mnie zakłuło, jednak zignorowałem to, wciąż stojąc na środku. Ignorowałem też dźwięki wydobywające się z telewizora, ignorowałem krople deszczu uderzające z impetem w szyby, deszczu, który zaczął padać tuż po moim wejściu do domu. – Ma… - próbowałem wydusić z siebie to jedno, cholernie proste słowo, jednak coś mnie dławiło. To wydawało się być takie… nienaturalne, gdybym to powiedział. Ale „mamo”, przecież mnóstwo dzieci tak się zwraca do własnej matki, więc czemu nie ja?
                Bo jestem wyżej? Bo inaczej żyjemy? Inaczej się zachowujemy? Ale to nie moja wina. Nie moja.
                A to słowo wydawało się być jakieś takie… specjalne. Nacechowane tyloma dobrymi rzeczami, brzmiące tak… dobrze. Idealne, ale… nie dla mnie. Gdybym je powiedział, czy nie byłoby to bluźnierstwo? Przeciwko czemuś? Nawet nie wiem.
                Przełknąłem ślinę, czując jak w gardle narasta mi niewidzialna gula blokująca mnie przed wydaniem jakiegokolwiek dźwięku.
                - Matko – powiedziałem, ale zabrzmiało to tak… chłodno. Ostro, kpiąco, pogardliwie…
                Sapnęła cicho, wyraźnie zdenerwowana.
                - Jeśli chcesz znowu pieniędzy, to torebka leży w przedpokoju – powiedziała szybko, wciąż nie zaszczycając mnie choć przelotnym spojrzeniem. – Daj nam teraz spokój, jesteśmy zajęci.
                Mruknąłem coś potwierdzająco i wyszedłem z tego pomieszczenia, kierując się do pokoju. Nie potrzebowałem ich pieniędzy, nie teraz.
                Chciałem tylko… porozmawiać. Ale może to nie tak ma być? Może właśnie na tym to wszystko polega? Liczyć tylko na siebie, nie patrzeć na innych? Więc czemu, do cholery, on tak się nią przejął?
                Rzuciłem się na łóżko, zatapiając twarz w poduszce, po chwili jednak dochodząc do wniosku, że leżąc w ten sposób idzie się udusić, więc przekręciłem się na plecy.
                Dziwne, naprawdę czułem potrzebę, żeby z kimś porozmawiać. Z kimkolwiek. Powiedzieć mu… jej… komukolwiek to wszystko. Popchnięty impulsem, wyciągnąłem komórkę z kieszeni, zaczynając przeglądać książkę telefoniczną. Było sporo, naprawdę wiele kontaktów, jednak… nikt się nie nadawał. Nikt jakoś tak… nie odpowiadał. Podświadomie czułem, że powinienem skonfrontować się z nim jeszcze raz, ale… Bałem się. Nie zrobię tego. Dostał, czego chciał.
                Co mam więc teraz robić? Przecież nie zmienię swojego życia ot tak! To nie działa na jakieś zwyczajne pstryknięcie palcami! A przede wszystkim, czy ja naprawdę chcę cokolwiek zmieniać? Może po prostu wystarczy inne otoczenie i tyle? Problemy z głowy.
                Zerwałem się z łóżka, zbiegając ze schodów i wpadając ponownie do salonu, tym razem skupiając na sobie uwagę rodziców.
                - Kiedy się przeprowadzamy? – zapytałem bez tchu.
                - Co proszę? – matka zmrużyła oczy, marszcząc brwi i spojrzała na ojca.
                - Przecież się nie przeprowadzamy – odparł ten, równie zdziwiony, co ona. – Mieszkamy tutaj, dlaczego mielibyśmy…
                - Ale przecież zawsze się przeprowadzaliśmy. Tutaj będziemy tylko przez chwilę, a potem znowu gdzieś jedziemy, nie? – przerwałem mu, wyrzucając z siebie potok słów.
                - Nie, nie, nie – pokręciła głową kobieta. -  Wiem, że ze względu na naszą pracę nie mieliśmy stałego miejsca zamieszkania, ale, na szczęście, to już się skończyło, a przynajmniej na najbliższe parę lat, więc nie musisz się martwić, pomieszkamy tu trochę.
                - Ale… jak to? – zapytałem całkowicie skołowany. Przecież, jeśli tu zostaniemy, jeśli będziemy tu dalej mieszkać, to ten koszmar nigdy się nie skończy, dalej będę go widywał, nic już nie będę mógł zmienić, utkwię w takiej postaci, w jakiej tu przyjechałem, na jaką się ucharakteryzowałem…
                Matka coś jeszcze mówiła, ale widząc, że się zawiesiłem i żadne z jej słów do mnie nie dotarło, przerwała, wymieniła znaczące spojrzenia z ojcem i przygładziła dłońmi spódnicę, jakby niepewna, czy dobrze robi.
                - Sete? – zawołała, wyciągając mnie z przerażającego letargu i zwracając na siebie uwagę. -  Czy coś się stało? Płakałeś? Masz… jakieś problemy?
                Spojrzałem się na nią tępo. Problemy? Oczywiście, że mam problemy! A jednym z nich, a zarazem głównym jest ten cholerny braciszek Jessici!
                - Chcę się stąd wyprowadzić – walnąłem bez pardonu, uzyskując na ich twarzach cenne zaskoczenie, z którego może i bym się cieszył, ale w innej sytuacji.
                - Ale co się stało? – dziwne. W jej głosie odczułem jakby nutę troski, jednak szybko odrzuciłem tę niedorzeczną myśl. Nigdy się o mnie nie troszczyła. Dlaczego teraz niby miałaby?
                - To nieważne, chcę się stąd wyprowadzić – powtórzyłem.
                - Ale to niemożliwe, kupiliśmy ten dom…
                - Kupicie kolejny, macie pieniądze – odparłem.
                - To nie o to tu chodzi, Sete, chcielibyśmy się w końcu zatrzymać gdzieś na dłużej, odpocząć trochę – zabrał głos ojciec.
                - Więc dlaczego nie możecie odpocząć gdzieś indziej?! – warknąłem.
                - Sete! – upomniał mnie mężczyzna. -  Rozumiemy, że może ci być trudno w nowym środowisku, ale…
                - To nie o to tu chodzi! – a może jednak? Nie chciałem jednak go słuchać. – Ja tu mieszkać nie zamierzam! – tupnąłem nogą, jak dziecko, ale, koniec końców, nim przecież byłem.
                - Nie zachowuj się jak rozkapryszony bachor! – tym razem, to matka podniosła głos.
                Prychnąłem jedynie, obydwoje obrzucając spojrzeniem pełnym nienawiści po czym odwróciłem się, w pośpiechu zakładając buty i wybiegając z domu. Zignorowałem ich krzyki, nawoływania i biegłem przed siebie. Jak najdalej, jak najszybciej, gdziekolwiek, byleby zapomnieć.
                Nie liczyłem czasu, nie wiedziałem ile biegłem. Słyszałem jedynie mój ciężki oddech i dopiero, kiedy nogi odmówiły mi posłuszeństwa, opadłem na piasek. Dotarłem na plażę. Ściągnąłem buty i skarpetki, ostatkiem siły podnosząc się i ruszając powoli w stronę wody. Wokół nie było żywej duszy, co nieszczególnie mnie dziwiło zwłaszcza, że była dość późna pora i całkiem ciemno.
                Drgnąłem, gdy zimna woda obmyła moje palce, jednak parłem do przodu. Nie przejmowałem się coraz bardziej moknącymi spodniami, ani zimnem. Ignorowałem drżenie całego ciała. To nie było ważne. Nic nie było ważne.

7 komentarzy:

  1. O...MÓJ BOŻE! Sete... Misiaczku, tylko nie rób nic głupiego! Ja Cię proszę...
    Uwielbiam tą wersję z miliard razy bardziej i chyba cieszę się, że postanowiłaś wprowadzić takie zmiany^^
    Czekam niecierpliwie na kolejne rozdziały i chyba zacznę obgryzać paznokcie ze zdenerwowania <3
    Uwielbiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Awwwwww!!!! Nowy rozdział! Yay~
    Ojć, zrobiło się naprawdę groźnie...mam nadzieję, że Sete nie zrobi nic głupiego >.< lubię go, mimo wszystko...Liczę, że Jason go może uratuje przed stoczeniem się :3 Chcę, żeby się pokochali^^
    Kocham to opko! <3
    ~Psy-chan

    OdpowiedzUsuń
  3. U lala, to się porobiło :/ Ale odcinek.poprostu "palce lizać " xD Coś mam przeczucie, że Sete kogoś zaraz spotka :D Oby to był Jason, a nie ten dupek :D weny życzę i na nexta niecierpliwie czekam :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Awwww <3
    Ale fajne opowiadanie się zapowiada! Czekam :3
    ~Rainbow

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam,
    mam nadzieję, że Sete nie zrobi nic głupiego, tak wcześniej podejrzewałam, że tutaj zostaną na znacznie dłużej....
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej,
    oby Sete nie zrobi nic głupiego, tak podejrzewałam, że tutaj zostaną na znacznie dłużej...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej,
    świetny rozdział, mam nadzieję , że Sete nie zrobi nic głupiego, no i tak właśnie podejrzewałam, że zostaną tutaj ma dłużej...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń