piątek, 3 lipca 2015

Rozdział 4

 

                Praktycznie nie mogłem uwierzyć, że dane mi było spotkać kogoś takiego jak Maria. Wydawała się być wręcz moim lustrzanym odbiciem, a każda minuta spędzona w jej towarzystwie pomagała dojść mi do jako takiego komfortu psychicznego.
                Jeszcze trochę i mógłbym nazwać się narcyzem, bo, w końcu, wychodzi na to, że przebywanie samemu ze sobą jest najlepszą opcją, a tak? Mam jeszcze kogoś.
                To wszystko psuje jedynie fakt, że ten dupek, jaśnie pan Connor, od razu wymyśla jakieś niestworzone rzeczy, a przecież siebie bym nie skrzywdził! No nie? To raczej oczywiste. Ale ten będzie drążył swoje. Cóż, gdyby tylko ignorowanie go było takie proste…
                Bawiły mnie zazdrosne spojrzenia rzucane ukradkiem przez Jasona. Niby próbował się z tym jakoś kryć, ale ilekroć przebywałem blisko dziewczyny, on mocno zaciskał usta i starał się zajmować wszystkim, tylko nie patrzeniem na nas. Co mu nie wychodziło, rzecz jasne.
                Można by pomyśleć, że po upływie paru tygodni, coś mogłoby się w końcu unormować, ale jedyne, co mogłem zauważyć, wraz z upływem czasu, to fakt, że Connor nareszcie nauczył się trzymać łapy przy sobie i zazwyczaj, jak już znajdował się w pobliżu, rzucał mi groźne spojrzenia. Ha! Jakbym się go bał… Może w końcu zrozumiał, że nie mam już złych zamiarów wobec kogokolwiek? No, powiedzmy…
                Jason natomiast wciąż zachowywał się w ten sam sposób, ani razu nawet nie próbując zagadać do Marii, ale cóż… to już nie mój problem. Ja mu pomóc nie zamierzałem, chyba że sam by mnie o to błagał, aczkolwiek nawet wtedy byłaby to mocno dyskusyjna sprawa, czy bym się zgodził.
                Koniec końców, może nawet nie powinno to nikogo za specjalnie zdziwić, ale stworzyliśmy z Marią, pewnego rodzaju, specyficzną parę. To znaczy, niby dogadywaliśmy się świetnie, czasami nawet nie musieliśmy nic mówić, a i tak się rozumieliśmy, ale… nic poza tym. Kompletnie nic. Byliśmy jedynie na stopie przyjacielskiej, ale dziewczyna uparła się, żebyśmy trochę poeksperymentowali, więc zgodziłem się. Bo co mi szkodzi? Może być zabawnie. Jak wtedy, gdy uczyłem ją całować czy nawet w nieco ostrzejszych sytuacjach. Nic nie traciliśmy, a jedynie ona miała więcej doświadczenia, a ja zabawy.
                Gdy wpadła więc na pomysł, żeby pewnego pięknego, niezwykle gorące wieczoru udać się na plażę, w towarzystwie paru butelek przemyconego ukradkiem alkoholu, bez wahania się zgodziłem.  I tak właśnie dochodzimy do aktualnej sytuacji, gdzie leżałem wykończony i nagi na piasku, przez wcześniejszą zabawę zmuszony ściągnąć przemoczone wtedy ubrania, a ona, również w stroju Ewy, bawiła się komórką, mamrocząc jakieś głupoty pod nosem, na które nie zwracałem kompletnie uwagi, skupiając się całkowicie na migoczących gwiazdach. Wydawały się jakby raz przybliżać, raz oddalać, a skupienie na jednej było wręcz niemożliwe, więc po kilku próbach starania, zrezygnowałem.
                - Sete… - zajęczała, chcąc zwrócić na siebie moją uwagę, co w żadnym stopniu nie poskutkowało. – Setuś… No, ej, co to ma być… - oburzona moją ignorancją, przeturlała się do mnie, najprawdopodobniej z zamiarem połaskotania, ale zaraz gdy tylko uniosła rękę, od razu ją opuściła na środek mojej klatki piersiowej i tam już zostawiła. – Powinieneś przypakować – zaśmiała się cicho, chowając głowę w moim ramieniu. Oburzony, próbowałem ją początkowo odepchnąć, ale że przyczepiła się jak rzep do psiego ogona, to dałem sobie spokój.
                Cisza, jaka nas otaczała, skutecznie mnie usypiała, i, co zdołałem wywnioskować po cichym chrapaniu, nie byłem jedynym, na którego tak działała.
                Leżeliśmy więc nadzy, gdzieś w ustronnym miejscu na plaży. Ja, ledwo przytomny i ona, już śpiąca. Byłbym okrutnym kłamcą, gdybym nie przyznał, że naprawdę mi się tu podobało. Nikt nam nie przeszkadzał, było cicho i spokojnie, upojeni alkoholem… czego jeszcze chcieć więcej od życia?
                Leniwy uśmiech wpełzł mi na usta i przymknąłem powieki, oddając się w ramiona Morfeuszowi, nie zdawałem sobie sprawy z tego, co może nas czekać po obudzeniu się.
                - …Tam są!
                - Jesteś pewien? Może to jacyś inni…
                - Jego bym poznał wszędzie.
                - Ale… chyba nie byliby na tyle głupi, żeby…
                - Och, sam w to nie wierzysz, oczywiście, że są!
                Z każdą sekundą, głosy zdawały się narastać, ale jakby wciąż były gdzieś za mgłą… daleko.
                - Nie wierzę…
                - Ta, można było się tego spodziewać.
                - Ale…
                - Nie strugaj miękkiej kluchy i weź się w końcu w garść! Przecież widzisz jasno i wyraźnie…
                Cichy, znajomy jęk zaledwie parę centymetrów ode mnie, oraz ta głośna rozmowa zmusiły mnie w końcu do otworzenia oczu, choć był to nie lada problem.
                - Co jest? – wychrypiałem, zasłaniając sobie twarz przedramieniem. Za jasno. Zdecydowanie za jasno, choć być może ledwie świtało.
                - Co? – ktoś powtórzył, zaraz chwytając mnie za tę biedną rękę i szarpnięciem zmuszając do podniesienia się i wsparcia się o drugie ciało, gdyż nie byłem w stanie ustać na nogach. Za dużo akcji jak na jeden poranek. Tylko… ten zapach. Wiedziałem, że znam ten zapach, ale nie mogłem sobie przypomnieć skąd. Oczy wciąż trzymałem zamknięte bardziej niż na całej tej sytuacji, skupiając się na tępym, pulsującym bólu głowy.  – Też chcielibyśmy to wiedzieć.
                - Coście tu robili? – zapytał z niedowierzaniem drugi głos, jednak odpowiedzi nie uzyskał. Powoli przypominałem sobie wczorajsze wydarzenia, jednak wszystkie te hałasy działały na mnie wyjątkowo źle. Miałem wrażenie, że jeszcze trochę i głowa mi wybuchnie.
                Osoba, o którą się opierałem, ba!, na której praktycznie wisiałem, trzymała mnie jedną ręką mocno w pasie nie dopuszczając do opadnięcia na piasek, a drugą czymś mnie okrywając. Ale to nie było ważne. Chciałem… musiałem coś natychmiast wziąć, bo ten ból był gorszy od palenia żywcem, czy cholera wie czego jeszcze. O dziwo, na szczęście, nie zbierało mi się na wymioty, czego nie mógłbym powiedzieć o dziewczynie i wydawanych przez nią odgłosach.
                - Dobra, ja go wezmę, ty się nią zajmę, potem z nich wszystko wyciągniemy – odezwał się mój wieszak, jednak bardziej niż na znaczeniu jego słów, skupiłem się na ich brzmieniu. Miał taki niski, chropawy, przyjemny głos…
                Jęknąłem cicho… albo głośno, w każdym razie, nagły ruch spowodowany przez wzięcie mnie na ręce poskutkował kolejnym promieniem bólu, więc zacisnąłem jedynie powieki i wtuliłem się bardziej w ciepłe ciało, chcąc jak najszybciej umrzeć, albo coś w tym stylu. Wszystko, byleby już przestało mnie tak boleć.
                Nie słuchałem czy jeszcze coś mówił, zapadałem powoli w sen i nie starałem się tego nawet powstrzymać. Brak świadomości był w tym przypadku lepszy niż cokolwiek.
                Zmarszczyłem nos, z niepokojem wciągając nieznajomy mi zapach pomieszczenia, w którym przebywałem. Dłońmi przejechałem wpierw parę razy po twarzy, dopiero po chwili otwierając oczy i rozglądając się wokoło. Od razu dostrzegłem na szafce obok łóżka, szklankę wody i opakowanie tabletek przeciwbólowych, bez wahania sięgając po jedno i drugie, dopiero po dokonaniu tego wszystkiego, podnosząc się do siadu i spuszczając nogi na podłogę.
                Cóż, na pewno nie przebywałem u siebie.
                I, cóż, na pewno nie chciałem tu przebywać, po tym jak najbardziej znienawidzona przeze mnie osoba, właśnie weszła do środka, zamykając za sobą drzwi i stając centralnie przede mną skrzyżowała sobie ramiona na klatce piersiowej.
                - Już się obudziłeś? – zapytał kpiąco.
                - Jak widać – odparłem równie niemiło.
                Zmrużył gniewnie oczy, zaciskając wargi, jednak nie trwało to dłużej niż parę sekund.
                - Możesz mi wytłumaczyć, coście tam robili? Nago?
                Wzruszyłem ramionami, patrząc na jakiś punkt za nim.
                Parsknął, rozplatając ręce i podchodząc do mnie, nachylił się.
                - Dobra, pewnie nie wyraziłem się jasno. Masz mi powiedzieć, co robiliście na tej plaży – jego ton nie pozostawiał jakichkolwiek złudzeń, że wystarczy jedno słowo, a naprawdę się wścieknie. Tyle, że co mnie to obchodzi?
                Oburzony jego zachowaniem, odsunąłem się do tyłu na łóżku, jednak ten chwycił mnie za łydkę i przyciągnął do siebie, sprawiając, że opadłem na plecy. Szybko wykorzystał okazję i kolanem oparł się o materac pomiędzy moimi nogami, a rękami przyciskając moje nadgarstki do łoża. – Mów!
                - Nie jesteś moją matką, daj mi spokój! – wrzasnąłem, próbując wyszarpać się spod bolesnego ucisku, jednak nie było mi to dane.
                - Nie, ale jeśli chcesz, to mogę wezwać twoich rodziców i opowiedzieć im o wszystkim – zagroził, nijak nie przejmując się moimi próbami ucieczki.
                Prychnąłem głośno.
                - I tak się nie przejmą –powiedziałem bez cienia strachu, ale i z pewnością patrząc mu oczy.
                Dupek skwitował to jedynie wzruszeniem ramion.
                - To czy się przejmą, czy nie, to ich sprawa. Ja chcę wiedzieć, co wy tam robiliście.
                - Po cholerę? – serio, po co?
                - Bo chcę – warknął.
                - To sobie chciej – odpyskowałem.
                - Naprawdę nie jesteś w sytuacji, żeby mi się stawiać, więc nawet nie próbuj – wyszeptał złowrogo.
                - Wolałbym wiedzieć, co tu w ogóle robię – również zniżyłem głos.
                Westchnął głęboko, unosząc głowę i przewracając oczyma odczekał chwilę nim ponownie zdecydował się coś powiedzieć.
                - Ty naprawdę nie rozumiesz w jakiej pozycji się teraz znajdujesz? – zapytał retorycznie, jakby z niedowierzaniem. – Mogę teraz zrobić z tobą co tylko zechcę, a i tak się jeszcze stawiasz… - pokręcił głową jakby nad moją głupotą, a przynajmniej tyle mogłem się domyślić z jego tonu i całej tej postawy ciała.
                - Strugasz chojraka, ale i tak nie masz jaj, żeby cokolwiek zrobić – rzuciłem, zaraz jednak sycząc, gdy gwałtownie ścisnął mi nadgarstki, a kolano docisnął do krocza zakrytego jedynie bokserkami, które nawet nie wyglądały znajomo.
                - Stawiaj się dalej, a skończysz naprawdę marnie – zagroził, przechylając głowę i mierząc mnie z góry na dół.
                - Masz jakiś problem?! – nie wytrzymałem.
                - Owszem.
                - To zejdź ze mnie w końcu!– ponownie próbowałem się wyszarpnąć, ale nie dało to żadnego efektu, oprócz bólu w moich biednych rękach.
                - Nie, dopóki mi nie…
                - Rany, piliśmy tam tylko, jasne?! Nic więcej – wrzasnąłem, mając już serdecznie dosyć całej tej chorej sytuacji. Naoglądał się jakiś dziwnych filmów i teraz proszę! Zryła mu się bania i wyżywa się na mnie!
                - Więc czemu byliście nadzy?
                - Zabawa! Mówi ci to coś? – miałem ochotę dodać parę epitetów, ale jego groźny wzrok w pewien sposób ostudził moje zapały.
                Przynajmniej wyglądało na to, że moje odpowiedzi jakoś do niego trafiały, a przynajmniej starał się je przemyśleć.
                - I nic więcej nie robiliście? – zapytał podejrzliwie, nie spuszczając ze mnie przeszywającego spojrzenia.
                - Nie! A nawet jeśli byśmy coś zrobili, to nic ci do tego!
                Odpuścił w końcu, puszczając mnie i ponownie stając przed łóżkiem. Podniosłem się do siadu i, nie patrząc na niego, zacząłem rozmasowywać z lekka zsiniałe już nadgarstki. Cholerny dupek!
                Nie wiem, czy mi uwierzył, ale kij z tym! Gdyby nie to, że miał, kurna, przewagę siłową, to bym mu tak przyłożył, że już nigdy by się nie pozbierał! A tak? Muszę tu tkwić, cholera wie dlaczego i jeszcze się tłumaczyć, jakbym popełnił jakieś przestępstwo.
                Rzuciłem mu wściekłe spojrzenie, zauważając, że szykował się do powiedzenia czegoś, co jednak trudno mu przychodziło.
                - Sorry – mruknął jednak, patrząc wymownie na moje ręce.
                - Nie musiałbyś przepraszać, jakbyś nie był takim chorym pojebem – warknąłem w zamian. – Mogę teraz łaskawie wiedzieć, skąd, do cholery, się tu wziąłem?
                - Przyniosłem cię – odpowiedział, bez choćby mrugnięcia okiem. – Jason wziął Marię, jeśli cię to martwi.
                - Jason? – powtórzyłem, bo myślałem, że się przesłyszałem. Ten jednak kiwnął głową na potwierdzenie. – Skąd się tam w ogóle wzięliście?
                - Maria wysłała mu sms-a, że… - zamilkł, zastanawiając się, czy może mi przekazać jego treść. - …nieważne.
                Sapnąłem, z niedowierzaniem kręcąc głową. Będę musiał się jej potem dopytać, co, u licha, mu powypisywała.
                - A ty skąd się wziąłeś? – dopytałem podejrzliwie, bo wspomniał tylko o Casanovie.
                - Do mnie też coś wysłała – wzruszył ramionami, nie mając najmniejszego zamiaru zdradzać mi nic więcej.
                - Nie sądzisz, że mam prawo wiedzieć, co wam tam powypisywała, skoro znowu – mocno zaakcentowałem to słowo. - …potraktowałeś mnie jak jakieś…
                - Gówno? – przerwał mi, dopowiadając. Za to słowo, podniosłem się i nim zdążył się zreflektować, przywaliłem mu z pięści w twarz. Choć jedynie odwrócił głowę w bok wskutek uderzenia, to i tak byłem z siebie dumny. W końcu! W końcu mu przywaliłem! Nie dane mi było jednak cieszyć się tym zwycięstwem, bo zaraz otrzymałem równie, jak nie z nawiązką mocniejszy cios, który posłał mnie na podłogę.
                - Ty chuju – wycharczałem, trzymając się za nos, który coraz mocniej mi krwawił. A jemu nie było nic! Poza czerwonym policzkiem, nic!
                Uniosłem się na kolana, trzymając się za przegub i pochylając głowę.
                - Było się nie unosić – mruknął jedynie. – I zważaj lepiej na słowa, bo nie będę tego tolerował.
                - Ja jakoś nie toleruję ciebie, a i tak cały czas się naprzykrzasz! – z coraz większym przerażeniem obserwowałem powiększającą się ilość cieknącej krwi przez palce i skapującej na podłogę.
                Usłyszałem jedynie westchnięcie i po chwili pojawił się przede mną, kucając.
                - Pokaż to – odczepił moje palce, z delikatnością o jaką bym go nie posądzał, szczególnie, że praktycznie minutę temu to właśnie on sprawił, że znajduję się w takim, a nie w innym stanie. -  Nie jest złamany…
                - Na twoje szczęście – warknąłem, na co uniósł tylko brew, ale nie skomentował. Wstał na chwilę, idąc gdzieś, zaraz jednak wracając i chwytając mnie pod ramię, podniósł, żebym usiadł na łóżku. Przyłożył mi z tyłu głowy mokry ręcznik i wręczył chusteczkę.
                - Dmuchaj – mruknął, gdy posłałem mu pełnie niezrozumienia spojrzenie. Ale zrobiłem to, chociaż napierdzielało bardziej niż łeb wcześniej.
                Dopiero po chwili krwotok ustąpił, co przyjąłem z wielkim westchnieniem ulgi. Jeszcze trochę i naprawdę popadłbym w jakąś paranoję.
                Dupek posprzątał wszystko i jakby w ramach kolejnych przeprosin, przyniósł mi jakąś mrożonkę, żebym przyłożył sobie do nosa. Co by nie było, każde jego działanie uważnie obserwowałem, ani na sekundę nie spuszczając z niego wściekłego spojrzenia.
                Odezwałem się dopiero, gdy już przestałem czuć nos i oddałem mu mrożonkę, żeby ją odniósł, bo praktycznie stopniała.
                - Możesz mi wytłumaczyć, o co ci w końcu chodzi?
                On jednak spojrzał się na mnie z pytaniem w oczach, opierając się o parapet, naprzeciwko mnie.
                - Czemu nie dasz mi wreszcie spokoju? – sprecyzowałem.
                Connor uniósł jedynie brew i nic nie powiedział.
                - To takie trudne odpowiedzieć na pytanie?! – wkurzyłem się. Nie, zasadniczo rzecz biorąc, to cały czas byłem wkurzony, ale miejscami się uspokajałem.
                - Chyba sam o tym dobrze wiesz – zakpił z lekkim uśmieszkiem czającym mu się na wargach. Jednak widząc moje spojrzenie, westchnął, unosząc głowę i patrząc się przez chwilę w sufit. – Powiedziałem to już wcześniej. Nie dam ci już nikogo więcej skrzywdzić.
                - Och, więc dlatego musisz się mnie czepiać przy każdej okazji i samemu to robić? – prychnąłem wściekle i podniosłem się z łóżka. – Udajesz takiego wspaniałego, a tak naprawdę, to jesteś nawet gorszy ode mnie, bo ja już przynajmniej z tego zrezygnowałem… - zamilkłem, samemu zdając sobie dopiero teraz sprawę, że tak naprawdę jest. I jakoś… nie było mi z tym… źle? Nie wiem, ale… nie brakowało mi tego. Już nie. - …a ty wciąż to wszystko kontynuujesz – wytknąłem.
                - I niby czemu mam ci wierzyć? – znowu patrzył się na mnie tak, jakby widział we mnie jakąś obrzydliwą kanalię.
                - Nie musisz – odparłem cicho. – Nie potrzebuję twojej wiary, tylko daj mi spokój – wzruszyłem bezradnie ramionami i zakładając uprzednio na siebie ubranie, które leżało nieopodal, skierowałem się do drzwi. Musiałem stąd wyjść, jeśli miałbym dłużej z nim przebywać, to…
                Nie wiedzieć czemu, jego zachowanie mnie bolało. Nie tyko w sensie fizycznym, ale też, bardziej, w tym psychicznym… Nie wiem. Nie był dla mnie nikim ważnym, ale swoim zachowaniem zdecydowanie odcisnął potężne piętno gdzieś wewnątrz mnie. Zostawił swój ślad. I nie dało się go pozbyć. Albo, co gorsza, sam już nie wiedziałem, czy w ogóle chciałem to zrobić.
                Nie zatrzymał mnie. Nic nie powiedział. Chciałem się nawet odwrócić, żeby sprawdzić, czy w ogóle za mną patrzy, ale powstrzymałem się. Zamiast tego jedynie wyprostowałem plecy i z jak najdumniejszą postawą opuściłem ten przybytek, zwany jego mieszkaniem.
                Nie zajarzyłem, nie pamiętałem dokładnie drogi jaką przebyłem do mojego domu. Jakoś przestałem się tym wszystkim interesować. Wibrującą komórkę w kieszeni spodni, wyciągnąłem dopiero w pokoju, ale nawet wtedy rzuciłem nią gdzieś w kąt. A potem poduszką. Jakimś zeszytem. Lampką. Dopiero dźwięk tłuczonego szkła jakoś przywrócił mnie do świadomości. Nie patrząc jednak w tamtą stronę, pełną teraz różnych odłamków, rzuciłem się na łóżko, szczelnie owijając się kołdrą i starając się jakoś zniknąć z tego świata.
                Kolejny dzień przywitałem jednym z pięknych, słynnych przekleństw i powoli zwlokłem się z posłania, ręką rozmasowując sobie obolały kark po paru godzinach przespanych w niewygodnej pozycji. Skierowałem się do kuchni, gdzie, na moje ogromne nieszczęście, akurat urzędowała matka.
                - Czemu nie jesteś w szkole? – pełne wyrzutu spojrzenie jakbym coś jej zrobił i jeszcze ten cholernie piskliwy głos niemal odebrały mi ostatnie chęci do życia. – Biłeś się?
                - Nie – mruknąłem, wymijając ją i sięgając do szafki po płatki, ona jednak nie mogąc znieść mojej krótkiej odpowiedzi, chwyciła mnie za ramię i odwróciła w swoją stronę.            Syknąłem głośno, wyrywając się i odchodząc kilka kroków do tyłu, rozmasowałem je.
                - Zachowuj się! Czemu nie jesteś w szkole?! – podniosła głos, wykrzywiając twarz w grymasie złości.
                - Nie twoja sprawa! –warknąłem, chwytając za płatki i wychodząc szybko z kuchni. Miałem jej serdecznie dość, choć to była raptem minuta, jak nie krócej, od kiedy ją widziałem. Co tu dużo mówić, nienawidziła mnie. Z wzajemnością zresztą. Ojciec tak samo.
                Zatrzasnąłem głośno drzwi i opadłem na łóżko, od razu wpychając sobie garść płatków do buzi. Przekręciłem się na bok, tępo wgapiając się w ścianę, w końcu decydując się na wstanie, wzięcie telefonu spośród tych wszystkim rzuconych wcześniej rzeczy i powrót. Powoli przeżuwając chrupki, beznamiętnym wzrokiem odczytywałem kolejne sms-y od Marii.
                „Łeb mnie boli L
                „Nigdy więcej…”
                „Żyjesz?”
                „Nie wierzę, że obaj przyszli”
                „Jason jest naprawdę milusi <333”
                „Jak tam Connor? :D”
                „Sete? Co jest?”
                „Hej?”
                „Obraziłeś się?”
                „Przepraszam no
L
                „Setuś…”
                „Ja im tylko napisałam, że jesteśmy na plaży i świetnie się bawimy, nic więcej”
                „Ej, no…”
                „Weź się, ileż można?”
                „No Setuś, proszę cię…”
Biorąc pod uwagę, że tego było jeszcze więcej, a mi najzwyczajniej w świecie nie chciało się tego czytać, po prostu zaznaczyłem wszystko i usunąłem. Na odpowiedź sobie poczeka najwyżej, jak będę pamiętał. To nie tak, że byłem na nią zły, bo, w sumie… nie byłem, ale… nie wiem, nie chciałem, nie…
                Nie… Nie, nie, nie. Cały czas nie.
                Cholera, nic już nie wiedziałem. Wyłączyłem telefon, żeby mnie nie irytował powiadamianiem o kolejnych wiadomościach i odłożyłem na podłogę, zaraz powracając do jedzenia.
                Beznadzieja. Jedna wielka beznadzieja.
                Nie wiem ile tak przeleżałem. Nie obchodziło mnie to. A jak tylko któreś z tych pseudo rodziców wchodziło mi do pokoju i próbowało coś ode mnie wydusić, to tylko mocniej owijałem się kołdrą, leżąc do nich plecami.
                A potem nastał kolejny dzień. Ubrania, które miałem na sobie przez cały czas bez przerwy zaczynały już powoli śmierdzieć, ale co mi tam. I tak nikt mnie nie zobaczy, po co mam w ogóle się ruszać. Mógłbym być amebą, na jedno wychodzi. Amebą pijącą wodę. Nic więcej.

                Nie zareagowałem, gdy ktoś ponownie wszedł mi do pokoju. Wciąż leżałem w totalnym bezruchu.
                Nawet wtedy, gdy czyjaś dłoń spoczęła na moim biednym ramieniu, potrząsając nim lekko.
                - Ej, żyjesz? – cichy głos, zza mnie jasno dał mi do zrozumienia, że mam do czynienia z Marią. – Setuś…
                - Wyjdź – wychrypiałem cicho, nie patrząc na nią. Nigdzie nie patrzyłem. Przed siebie, ale nic nie widziałem.
                - Weź się w garść… - dobiegł mnie drugi, niestety naprawdę znajomy głos.
                - Wyjdźcie! Oboje! – trudno byłoby to przyrównać do wrzasku, ale tak czy siak uniosłem się. W przenośni. Bo w praktyce, to jedynie naciągnąłem sobie kołdrę na głowę i tak próbowałem doczekać się tego upragnionego dźwięku zamykanych drzwi, ale nic takiego nie nadeszło.
                - Setuś… - jej cichy, płaczliwy ton wystarczał, żebym zdołał sobie wyobrazić jak teraz wygląda. I spowodować u mnie wyrzuty sumienia, a to było ostatnie, czego pragnąłem. Nie chciałem jej krzywdzić. Nie chciałem już czuć. Nic. Niczego nie chciałem.
                - Ja z nim porozmawiam, wróć do domu.
                - Ale…
                - Naprawdę.
                Przez chwilę panowała cisza, jednak po paru sekundach dobiegło mnie jej ciche „dobra” i trzask drzwi. Szkoda, że on też nie wyszedł.
                - Ej… - zaczął, ale ja nie miałem najmniejszego zamiaru się odzywać. – Naprawdę masz zamiar się tak zachowywać? Ile ty masz lat?
                Nie doczekawszy się żadnej odpowiedzi, podszedł do łóżka i jednym, mocnym szarpnięciem, zerwał ze mnie kołdrę i odrzucił ją na podłogę. Och, oczywiście. Przecież to było jasne, że nawet w czymś takim musiał być silniejszy i wygrać. Pieprzony zwycięzca.
                Przewrócił mnie z boku na plecy i starał się zwrócić na siebie moje spojrzenie, ale uparcie wpatrywałem się w sufit. Z pewnym zaskoczeniem zarejestrował, że wciąż miałem na sobie te same ubrania, w których od niego wyszedłem.
                - Uspokój się, dobra? – jakby to, co mówił miało jakikolwiek sens… Przecież byłem nawet bardziej niż spokojny, czego do cholery ode mnie chciał, w moim własnym domu na dodatek?! – Będziesz się teraz załamywał, czy jak? Jesteś kurwa ciotą?
                - Odwal się – wyszeptałem cicho, drżącym głosem. Dlaczego nie mógł po prostu wyjść? Czemu nie chciał dać mi spokoju?
                - Ogarnij się! – chwycił mnie za ramiona i mocno potrząsnął. A ja? Machnąłem w jego stronę bezradnie ręką, nie mając nawet siły na nic więcej. Nawet na jakiekolwiek szarpanie.
                - Proszę bardzo! Pobij mnie, zabij, czy co tam kurna chcesz, na tym ci przecież zależało! – wydusiłem z siebie, rzucając w niego wściekłe spojrzenie, ale zaraz odwracając głowę i zagryzając mocno wargi, niemal do krwi. Czułem jak oczy w dość niepokojąco szybkim tempie napełniały mi się łzami, ale nie chciałem dać im ujścia, póki on nie wyjdzie.
                - Ale…
                - Tak, jestem ciotą! Gratulacje, dopiąłeś swego! Więc wyjdź już wreszcie i daj mi spokój! – krzyknąłem ostatkiem sił, przecierając oczy dłonią i wgryzając się w nią mocno, żeby nie zacząć szlochać. Znowu odwróciłem się na bok i podkuliłem, zaciskając mocno oczy.
                - Co… nie, ja nie… - jego ton jakby złagodniał, ale w cholerę by to. Pewnie zaraz znowu coś wymyśli, a ja już nie dawałem rady.  Znowu starał się mnie odwrócić, ale tym razem się nie dawałem. – Sete… - zesztywniałem cały na dźwięk mojego imienia. To chyba pierwszy raz, jak się do mnie zwrócił… I skorzystał z okazji, żeby znowu być ze mną twarzą w twarz.
                - Daj… mi… spokój… Czego jeszcze chcesz? – zapytałem rozpaczliwym tonem, już nawet nie ukrywając tego wszystkiego. Płakałem. Trudno.
                Jedynie nie pasowało mi tu jego spojrzenie. Bo… jakoś wcześniej nigdy tak mi się nie przyglądał. Nie tak… łagodnie. Zawsze, przecież patrzył się jakbym był ostatnim śmieciem, sam to zresztą mówił, a teraz nagle co? Zmiana?
                Sięgnął delikatnie dłonią do mojego policzka, kładąc ją na nim i nachylił się.
                Nachylił się na tyle mocno, żeby sięgnąć moich ust. Do samego końca nie spuszczając ze mnie wzroku. Pocałował mnie. Na tyle delikatnie, że zdawało się to być raptem muśnięcie.
                Nie pasowało mi to. Nie pasowała mi ta sytuacja.
                - Dlaczego się mną bawisz? – wyszeptałem cicho, a nasze wargi dotykały się przy każdym wypowiadanym słowie.
                - Nie bawię się – odparł równie cicho i tym razem zamykając oczy, ponowił pocałunek, mocniej naciskając na moje usta. Szczerze mówiąc, nie miałem bladego pojęcia, co się właśnie działo. Nie mogłem w to uwierzyć.
                Ale starałem się to odwzajemnić. Cała moja pewność siebie gdzieś uleciała. Ha. To akurat wydarzyło się już dawno temu, ale teraz… Gdzie zawsze myślałem, że jestem praktycznie mistrzem, on się pojawił i znowu…
                Znowu.
                Odepchnąłem go, przecierając usta dłonią i odsuwając się trochę do tyłu, choć nie miałem zbyt wiele miejsca i jedynie oparłem się o ścianę. Złość we mnie wezbrała.
                - To twój plan, tak?! Wciąż będziesz się mścić? Czemu nie możesz w końcu dać mi spokoju?!
                - Co… - wydawał się szczerze zaskoczony, ale nie wierzyłem w to. Zbyt wiele razy zdążyłem się już nabrać.
                - Nie będziesz zadowolony dopóki sam nie zdechnę, ta?!
                - Skąd ty…
                - Czego jeszcze chcesz? Jesteś lepszy, okej?! Przyznaję to!
                - Ale…
                - Wyjdź! Nie chcę na ciebie patrzeć! – nie wiedział, co zrobić. Czy mnie posłuchać, czy jednak tkwić przy swoim.
                - Coś ty znowu wymyślił? – oho, wkurzył się.
                - Ja? Ja?! To ty znowu musisz udowodnić, jaki to nie jesteś super lepszy! – wyrzuciłem z siebie z prędkością armaty. Kto by pomyślał, że jeszcze znajdę na to jakieś siły.
                - Niczego nie udowadniam!
                - Nie, wcale! – zakpiłem.
                - Skaranie boskie…  - przewrócił oczami. Chwycił mnie za koszulkę, przyciągając do siebie i oparł swoje czoło o moje. – Niczego nie udowadniam, okej? – powtórzył. – Ani się nie mszczę.
                Tkwiliśmy w tej pozycji, dopóki nie mruknąłem ugodowego „ok”, ale i tak nie spuściłem z niego podejrzliwego spojrzenia.
                Westchnął. – Wiem, co sobie myślisz, ale naprawdę nie mam złych intencji.
                - O, i nagle, po tym wszystkim, mam ci uwierzyć?
                - Uwierzysz – spojrzał się na mnie pewnym wzrokiem. I byłby patrzył dalej, gdyby nie jego dzwoniący telefon. – Więc do jutra.
                Wątpię. Szczerze wątpię.
                Odprowadziłem go wzrokiem do drzwi, a potem zsunąłem się, opadając na plecy. Dotknąłem palcami ust, jakby nie mogąc uwierzyć, że naprawdę mnie… pocałował. Oblizałem się nawet, chcąc zobaczyć, czy poczuję jakoś jego smak, co skończyło się głośnym plaśnięciem dłonią w czoło. Naprawdę muszę się ogarnąć.
                Ale…
                Nie wiem, bałem się. Co jeśli naprawdę zamierza teraz udawać? Tak jak ja z jego siostrą? Czy nie byłoby łatwiej, gdyby po prostu sprał mnie na kwaśne jabłko i tyle? Po co tyle trudu.
                Chociaż… To może bardziej zaboleć.
                I on o tym wie.
                A ja, przecież, nie jestem nawet gejem.

5 komentarzy:

  1. Wooow to jednak nie Jason będzie gejem xD
    Ten tak zwany dupek potrafi być też delikatny, no nie powiedziałabym...Serio teraz to ja się też zastanawiam czy on ma zamiar udawać i go wykorzystać o.o dobra, no nic pozostaje mi tylko czekać, to do nexta :* Weny życzę ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Zaczęłam dzisiaj czytać a już nie mogę sie doczekac dalszego ciągu super.

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam,
    ach to Coonor będzie gejem, no właśnie udaje żeby zranić czy naprawdę....
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej,
    fantastycznie, bosko okazuje się, że tak zwany dupek potrafi być też delikatny... zastanawiam się teraz czy on ma zamiar udawać i go wykorzystać... no i jednak to nie Coonor będzie gejem...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej,
    fantastycznie, okazuje się, że dupek potrafi być też i delikatny... zastanawiam się teraz czy on ma zamiar udawać i go wykorzystać... no i jednak to nie Coonor będzie gejem...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń